Ilona Siwak 

Poniewczasie o Poniewczasie

W jednej z recenzji Poniewczasie pojawia się zdanie: „Bezsprzecznie jest to dziennik Wita Szostaka, w którym autor opisuje swoje zmagania z pisaniem powieści”[1]. W jeszcze innej określa się tę książkę„dziennikiem twórczej niemocy”[2]. Z kolei ci, którzy ów „dziennik” opatrywali cudzysłowem, wskazując na nowatorstwo dzieła Szostaka i przekroczenie gatunkowych ram, nazywali je np. „mariażem eseistyki z literaturą dokumentu osobistego”[3] lub mówili, że: „Szostak z wdziękiem i humorem wywleka z własnej opowieści, z nie całkiem literackiej historii siebie teraźniejszego, swojego alter ego, któremu szkicuje tożsamość”[4]. Wyjątkiem była bodaj Kamila Czaja, która w Szostakowej strategii wychodzenia poza dziennik szukała powieści, jednak koniec końców stwierdziła, że „materiału na osobną dobrą powieść tu nie ma”[5]. Niemal każda recenzja marginalizowała powieściowy żywioł książki. Na pierwszy rzut oka nie sposób się z tymi rozpoznaniami nie zgodzić. Całe Poniewczasie składa się z przypadkowych – wydawałoby się – fragmentów: notatek, skrawków powieści, rozmyślań na marginesie prac naukowych, opisów drobnych zdarzeń z życia. Pozornie całego tego konglomeratu wspomnień, wyobrażeń i zapisków nie sposób ująć w żadną całość, a jedyne spoiwo tej ponadczterystustronicowej książki stanowią kolejno następujące po sobie dni jednego roku. I choć ten rok jest wyimaginowany – książka powstawała trzy lata, a daty świąteczne tego „dziennika” nie pozwalają ukonkretnić czasu – kolejnym recenzentom nie przeszkadzało to umiejscawiać Wita Szostaka w kontekście takich diarystów jak: Stefan Żeromski, Tomasz Mann czy Julia Hartwig.


Ale przecież Poniewczasie różni się diametralnie od dzienników pisarzy, niezależnie od tego, czy wziąć na warsztat wspomnianych wyżej twórców, czy Witolda Gombrowicza, Jerzego Pilcha, Szczepana Twardocha albo Jacka Dehnela. Nie dlatego, że dostarcza czegoś, czego nie umieli przekazać w diarystycznej formule poprzednicy, lecz dlatego, że Poniewczasie w ogóle nie jest dziennikiem. Wykorzystuje jedynie jego formę, by wyznaczyć strukturę opowieści, nadać jej sztywny początek i koniec. Nie bez powodu narrator Wit nieustannie eksploruje w tym nibydzienniku kanoniczne fabuły powieściowe, takie jak W poszukiwaniu straconego czasu czy Sto lat samotności. Obsesja pierwszych zdań, zdań otwierających powieści, jest obsesją Wita jako czytelnika i twórcy i wiąże się z… czasem. 


Pierwsze zdanie Gabriela Garcii Marqueza, do którego narrator Poniewczasie powraca, brzmi: „Wiele lat później, stojąc naprzeciw plutonu egzekucyjnego, pułkownik Aureliano Buendia miał przypomnieć sobie to dalekie popołudnie, kiedy ojciec zabrał go z sobą do obozu Cyganów, żeby mu pokazać lód”, i rzuca czytelnika od razu w wir zdarzeń. Szostak – jako czytelnik i jako twórca – przypomina swoim czytelnikom, że pierwsze zdanie, choć jest początkiem książki, nie wskazuje początku opowieści. Pierwsze zdanie Poniewczasie jest w tym kontekście nad wyraz przewrotne: „Jutro zacznę pisać dziennik”. Początek utworu ma swój początek w – zapowiedzi. W ten sposób ten jeszcze nie dziennik przestaje być dziennikiem, zanim się nim stanie. 


Wygląda na to, że pisarz wpuścił w maliny nawet tych recenzentów, którzy obwarowani literaturą przedmiotu próbowali coś na temat Poniewczasie powiedzieć, zastawił liczne pułapki, skutecznie odwracając uwagę i odciągając od najważniejszego. Recenzenci tropili powtórzenia: zaopatrzeni w pokaźne bibliografie, próbowali udowadniać wtórność Poniewczasie jako współczesnej odsłony dziennika pisarza, a także w kontekście wyeksplorowanej już literatury autotematycznej. To prawda, że sylwiczność tej prozy trąci myszką, a formułę zmyślania przez Marcina Strzępę, narratora dziennika w dzienniku, losów swojego dziadka Szostak zapożycza m.in. z Bohini Konwickiego, w której narrator Tadeusz wymyśla dzieje własnej babki. A jednak nie o wtórność tu chodzi, ale o żywioł wyobraźni, o opowieść. Obaj – i Szostak, i Konwicki – na swój sposób domyślają nieobecne, osadzając historię pojedynczej rodziny w lokalnej tragedii.


Dlaczego recenzenci twierdzili, że Poniewczasie to dziennik? Czy to dlatego, że tak określił na początku ten tekst sam narrator? A może dlatego, że autor, zwielokrotniając tytuł, dedykację, osoby i zdarzenia, świat zewnątrz- i wewnątrztekstowy, rozprasza uwagę czytelnika podwojeniem dziennika? W notatkach Wita, pierwszwgo narratora Poniewczasie, powstają zapiski dziennikowe jego bohatera Marcina, które początkowo rozwijają się równolegle do zapisków Wita, powtarzają tematy, ale odrywają się po jakimś czasie od źródłowej narracji Wita. Marcin i Wit nie opisują jednak tego, co było, lecz wymyślają postaci i zdarzenia, co niejednokrotnie zostaje podkreślone na kartach Poniewczasie. Mimo to warto zatrzymać się na chwilę na formule dziennika.


Dziennik, podkreślający upływ czasu następującymi dniami, nadaje ramy temu utworowi jako powieści. Zwraca uwagę na nieuchronnie upływający czas i narracyjną formę życia. Pokazuje fabułę rozwidlającą się w różne strony – jak kłącza i korzenie w cytowanej w Poniewczasie Wiośnie Brunona Schulza. Dziennik usprawiedliwia rozpoczęte, lecz porzucone wątki. Otwiera też powieść na nieznane i niespodziewane. Wit, twórca dziennika, i jego bohater Marcin Strzępa, który w swojej narracji również tworzy dziennik, już na samym początku zatrzymują uwagę czytelnika na małym metalowym, tajemniczym pudełku. Marcin rozpoznaje w nim przedmiot z dzieciństwa i za jego sprawą zaczyna odkrywać pamięć o tajemniczym, niemal nieobecnym w jego życiu dziadku. Z czasem pudełko kieruje czytelnika w stronę innej opowieści niż tej, której można by się spodziewać. Powieść meandruje coraz głębiej i dalej, w poszukiwaniu prawdziwej (ale czy prawdziwe istnieją?) historii dziadka. Za pomocą struktury dziennika autor wypowiada prawdę o istocie powieści. Jeśli się czegoś po powieści spodziewasz, to znaczy, że pora odłożyć ją na półkę. Powieść ma dawać powód, żebyś dalej czytał, myślał. Ma otwierać na niespodziewane, wytrącać i wyzwalać oczekiwanie. Tym wszystkim z każdym kolejnym zapiskiem staje się Poniewczasie. Siła tej powieści płynie z Odysei.


Jak realizuje się ta powieść? Wit, opowiadając nam Marcina, który próbuje dociec tajemnicy przeszłości, nieustannie odwraca uwagę od głównej osi fabularnej. Opóźniając odkrywanie losów dziadka Marcina, narrator Wit wypełnia czas… opowieścią o twórczej niemocy, przeczytanych książkach, chorobie dziecka, które odciąga od pisania, rodzinnych uroczystościach. Dziennik nie jest zatem tylko szkieletem arbitralnie wyznaczającym początek i koniec tej – jakże pięknej – powieści. To forma, która umożliwia dwubiegunowość: pokazuje walkę z czasem i jednoczesną zgodę na poddanie się jego upływowi. Planowany remont, próba załagodzenia konfliktu małżeńskiego, trudności ze skończeniem powieści: każde z tych doświadczeń w życiu bohaterów jest paradoksalnie niezgodą na upływ czasu, chęcią jego odwrócenia, ale przecież też działaniem w czasie zgodnie z jego wektorem: czynności następują po sobie wraz z mijającymi godzinami – albo po prostu zgodnie z kolejnymi zapisami dzienników. Towarzyszy im potrzeba nadania kierunku temu, co będzie, i jednocześnie łagodne oczekiwanie na to, co przyniesie przyszłość. Dziennik staje się narzędziem oporu: zdaje sprawę z teraźniejszości, odkrywa przeszłość i otwiera na przyszłość, splatając ze sobą wątki i rozplatając to, co wydawało się już ustalone. Efektem tych zmagań jest trwały ślad, zapis, powieść. 


Nie bez powodu ramy tej opowieści wyznaczają – wspomniana kilkukrotnie – Penelopa zOdysei i wymyślona przez Szostaka Niteczka, mała Anitka, córka narratora Marcina. I choć Poniewczasie to opowieść o dziadku i jego wnuczku, figurami, które ją splatają, są archetypiczna postać żony i pomyślana na sposób bardzo nowy i odświeżony bohaterka córka.


Całun żałobny, który tka Penelopa, nieuchronnie przybliża ją do nowego życia. Gdy skończy, będzie mogła – będzie musiała! – ponownie wyjść za mąż. Ale to, co utka za dnia, nieustannie pruje w nocy. Jej pragnienie pozostania w zawieszeniu, wynikające z wiary w powrót Odysa, nigdy się nie kończy. Wobec wszystkich zewnętrznych okoliczności, które wprawiają ją w ruch, Penelopa trwa w bezczasie, przeciwko temu, co się dzieje wokół. To zawieszenie pozorne, bo polega na ruchu w obie strony. Penelopa daje zalotnikom słowo i tka, a zatem w pewnym sensie zgadza się na nieuchronnie nadchodzące powtórne zamążpójście. A jednocześnie odwleka je w nieskończoność, niszcząc to, co dopiero stworzyła. 


Przeciwwagą dla żony czekającej na męża jest Niteczka, mała Anitka, córka Marcina, którą dla siebie wymyślił. To bohaterka, która wyprzedza czas (inne „poniewczasie” zwykle opisują coś, co przychodzi za późno). Ukazuje Marcinowi ojcostwo, choć ojcem jeszcze nie jest. Muszla, kamień na biurku Strzępy pojawią się w jego rękach, zanim zostanie nimi obdarowany. Dzięki spiętrzeniu poziomów narracji, a także dzięki achronologicznej strukturze powieści możliwe jest ukazanie czegoś, co dopiero nastąpi, w tym wypadku: ojcostwa, którego Marcin jeszcze nie doświadczył. Choć obie zmyślone bohaterki przygotowują nas na to, co dopiero nastąpi, Niteczka – w przeciwieństwie do Penelopy – jest żywiołem, dynamiką, zmianą. 


Przywiązanie do tego, co stałe, ściera się z naturalną potrzebą odchodzenia ku temu, co nowe. Tym właśnie jest Poniewczasie. Dwukierunkowa organizacja utworu, przeciwstawne ruchy przybliżania i oddalania, jednodniowe odciągania i przybliżenia nie tylko wytwarzają fabułę, ale i zwracają uwagę na to, czym jest żywioł powieści jako takiej. Walczy w niej stare z nowym, antyczna klasyka ściera się ze współczesnością, której podszewkę stanowi tkanina spleciona z głosów Brunona Schulza i Lawrence’a Durella, Eugeniusza Tkaczyszyna-Dyckiego i Julii Fiedorczuk oraz wielu innych dawnych i współczesnych mistrzów pióra. Ogólną strukturę Poniewczasie nadaje jednak głównie Homer, w wielu powieściach Szostaka cichy towarzysz tworzenia.


Poniewczasie to traktat o istocie powieści, traktat o manipulacji czasem. Niby dziennik, a jednak powieść o zwyczajnym życiu. Zatrzymuje ulotność codzienności, ale otwiera na przeszłość i przyszłość. Stąd kilkuletnia Niteczka, córka Marcina – w powieściowej fantazji – pojawi się, zanim się narodzi, a później nagle zniknie, by stworzyć miejsce dla drugiego, choć przecież pierwszego dziecka Marcina, dla Irenki. To ona, Niteczka, swą dziecięcą wyobraźnią, która daje możliwość odwrócenia perspektywy, woła: „Tatusiu! Patrz, ślady idą za mną”, i ukazuje dorosłemu, że na świat można patrzeć zupełnie inaczej.


Ta powieść rzeczywiście zawiera w sobie jakiś dziennik, w którym Wit, wiecznie odwlekając pisanie powieści („Urodziny Ignacego. Jak dobrze, że można nie pisać”), zarazem oczekuje z niecierpliwością na gotowy utwór. Ograniczając pisanie do konkretnego dnia, miesiąca, roku, zatrzymuje czas, ukazuje ciągłe dzianie się: kuchnię w remoncie, powieść w budowie. Tak samo twórca jak czytelnik pragną tę opowieść zatrzymać (niczym Faustowskie „chwilo trwaj, jesteś piękna!”), ale przecież też nie mogą doczekać się następnej strony, końca. 


Co robią czytelnicy? Skupiają się na tym, co odciąga uwagę. Czy nie tym jest właśnie Odyseja? Wieloletnim opóźnianiem powrotu Odysa (przez los, bogów, a może tylko przez Homera) i takimże opóźnianiem zaślubin królowej Itaki? Zatrzymywaniem czasu wobec „cichego s(z)yku uchodzenia” (cytat z powieści Szostaka)? Sam tytuł – Poniewczasie – zawiera w sobie wiele różnych czasów. Recenzenci wydobywali z tej powieści uchodzenie, krążąc wokół eposu Homera, a jednak jakby w zapomnieniu, czym on jest. Odyseja to wieczne odwlekanie – odwlekanie Penelopy i odwlekanie Odysa, który chce wrócić, ale ciągle go coś odciąga. Współczesnym powtórzeniem Odysa staje się Marcin, który wraca na betonowe podwórka Prokocimia. Inni, których spotyka, odkrywają w nim bliznę. Przeszłość, z którą się tam mierzy, to niepotrzebne, a jednak nieuchronne, ciągłe rozdrapywanie ran, próba zrozumienia.


Poddając się upływowi czasu, twórca owego czasu staje się jego władcą. Czytanie i pisanie zatrzymuje na chwilę czas. Poniewczasie jest jak Odyseja – o wiecznym pragnieniu. Ann Carson w Erosie słodko-gorzkim erudycyjnie opowiada o pisaniu i czytaniu, których składowymi są przeciwstawne pragnienia. Ten ruch to właśnie Eros, to niemożliwe pragnienie, czas-miejsce, w którym trzymana w rękach bryłka lodu topnieje wiecznie. 


Wit Szostak – pan czasu, władca powieściowego labiryntu, daje czytelnikowi Niteczkę, która rozwija kłębek do środka i znika. Ta powieść pozwala nam się zagubić i odkryć, czym powieść w ogóle jest: ciągłymi powrotami, które ukazują nam to samo na nowo, oświetlają kolejne zakamarki. Autor pozwala nam się zgubić, ale daje także możliwość, by siebie odnaleźć.


Dopiero to, co się z nas rodzi, daje nam dom na nowo, na chwilę, mówi Marcin z Poniewczasie. Czas oczekiwania na coś powiązany jest ze świadomością, że się to straci. Dlatego Odys opowiada. Żyje żywiołem opowieści. Opowieść z niego uchodzi, a uchodząc, stwarza na nowo jego życie. W Poniewczasie autor przywołuje swoje pisanie, to wcześniejsze, dawnych bohaterów, coś, czemu dał życie, a co teraz daje życie jemu samemu. Tak jak z Niteczką, która bawi się sama w piaskownicy i nie potrzebuje ojca, tak jest z samą powieścią, którą ma się w trakcie pisania, a którą się traci. Marcin oczekuje na Irenkę, a przygotowując się do rodzicielstwa, próbuje pogodzić się z umieraniem, dociera coraz głębiej do tragedii sprzed lat, która naznaczyła losy całej rodziny. Ta powieść to erotyczno-tanatyczny taniec, który do przodu popycha uchodzenie.


Historia Odyseusza, ale też historia Marcina, pokazują, że po jakimś czasie nie da się już wrócić do domu. Taki powrót będzie poniewczasie. Wyczekujesz kogoś, kogo znałeś, starego Marcina Strzępę. Spotykasz kogoś innego. Oczekujemy kogoś innego, a gdy przychodzi, nie potrafimy się odnaleźć. To powtarzana od wieków historia nieobecności, pustego grobu, która łączy losy ludzkie poza śmierć i życie. Odwiecznie jesteśmy uczeni życia w wiecznej tęsknocie i oczekiwaniu, które wypełniamy ruchem życia i powrotami. Ta próba powrotu – kiedy np. bohaterowie Marcin i Elena próbują naprawić związek i wyruszają w góry – pojawia się przecież w Poniewczasie. A mimo to miejsca, które miały przypomnieć dojrzałemu małżeństwu przeszłość, pierwsze chwile kochanków, są czymś innym, niż pamiętali. Nastawieni na powtórzenie pięknych doświadczeń – nie potrafią ich odtworzyć. Jednym z sensów tej powieści jest nieustannie, jak mantra, na różne sposoby powtarzana myśl, że nie ma powrotów. Nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki. To życie ciągle się przeobraża – wspomnienia o dziadku budują nowy obraz przeszłości, goszczenie dawnej przyjaciółki wyrywa rodzinę z codzienności, remont kuchni dezorganizuje życie domowników.


Książka Szostaka to opowieść o czasie i tym, co w czasie: o oczekiwaniu i przemijaniu, przywoływaniu i uobecnianiu. O próbie zatrzymania i przywrócenia. Te znaczenia uwydatnia forma, w którą powieść została przyobleczona – dziennik, który z każdym dniem wydłuża się o kolejne wpisy. Dzień po dniu, odliczanie. Aby do końca.


Wśród niepewności, oczekiwania, bólu – rodzą się słowa. Dotychczasowe recenzje dotykały filozoficznego zaplecza twórczości Szostaka. A jednak zapomniały, że gdy w „dzienniku” ten pisarz-filozof powtarza, że próbuje połączyć logos z mythosem, to nie można zatrzymać się na samym logosie. Autor pisze przecież po trosze dziennik, po trosze opowieść. Tym samym wytwarza mythologos, splata mythos z logosem. Bo przecież jedno i drugie łączy czas.

 


[1] W. Szot, Wit Szostak, „Poniewczasie”, https://zdaniemszota.pl/2467-wit-szostak-poniewczasie, dostęp: 19.04.2021.

[2] M. Jakubowiak, Za późno, https://www.dwutygodnik.com/artykul/8402-za-pozno.html, dostęp: 19.04.2021.

[3] K. Szkaradnik, Cichy s(z)yk uchodzenia, http://tworczosc.com.pl/artykul/cichy-szyk-uchodzenia/, dostęp: 19.04.2021.

[4] J. Fazan, Dziennik uchodźcy, http://www.miesiecznik.znak.com.pl/wit-szostak-poniewczasie-recenzja/, dostęp: 19.04.2021.

[5] K. Czaja, Operacja na otwartym tekście, http://artpapier.com/index.php?page=artykul&wydanie=376&artykul=7442, dostęp: 4.12.2022.