Michał Gliński

Realizm kapitalistyczny w dobie pandemii

Tłumaczenie Realizmu kapitalistycznego Marka Fishera pojawiło się na polskim rynku stosunkowo późno[1], choć czytając je obecnie, odnoszę wrażenie, że ukazało się ono w samą porę. Brytyjski myśliciel pozostawał znany przez długi czas raczej w wąskich kręgach, przede wszystkim jako bloger „k-punk”, wnikliwy obserwator i komentator współczesnej kultury. Z czasem Fisher stał się jednym z wiodących krytyków kapitalizmu, ikoną inteligenckiego, lecz programowo antyuniwersyteckiego buntu. Pomimo swojej erudycji pozostawał niechętny wobec akademickiego dyskursu (choć zdecydowanie sprzeciwiał się antyintelektualizmowi), był orędownikiem klarownych myśli i postulatów. Dzięki temu, zwłaszcza w czasach, w których opiniotwórcze magazyny z góry ostrzegają: „przeczytanie tego tekstu zajmie ci…”, wciąż jest krytykiem nie tylko inteligentnym i wnikliwym, ale także – oraz być może przede wszystkim – skutecznym. 2020 rok dowiódł też, że bez wątpienia aktualnym.

Kilka faktów: Fisher pochodził z robotniczej rodziny, ze „środkowej”, industrialnej części Anglii. Zafascynowany post-punkową sceną muzyczno-intelektualną przez pewien czas pracował jako dziennikarz i krytyk muzyczny. W 1999 roku uzyskał stopień doktora i został wykładowcą akademickim. Przez całe życie zmagał się z depresją, zmarł śmiercią samobójczą w 2017 roku.

Kilka wniosków: jako komentator społeczny Fisher korzystał przede wszystkim z tego, co bliskie. Wiele uwagi poświęcił w Realizmie kapitalistycznym problemom młodych Brytyjczyków, które obserwował wśród własnych studentów. Z odwagą wypowiadał się o swojej depresji i z dużym zaangażowaniem pochylał nad powszechną plagą zaburzeń psychicznych, związanych z fatalną sytuacją na rynku pracy i nieruchomości, ale też z obniżeniem standardów wyższej edukacji. Kryzysy w jej obrębie również diagnozował na podstawie własnych doświadczeń. Jego postawę charakteryzowały wrażliwość i bunt, wywiedzione być może wprost z fascynacji post-punkiem, który przechował rebeliancką naturę źródłowego nurtu, lecz kultowe, nihilistyczne No Future zastąpił wiarą w twórczość oraz innowację.

Nawet nie folgując już dłużej pokusie nudnego biografizmu, który kazałby w tym miejscu odnieść się do klasowej przynależności Fishera, należy przyznać, że bywał on (nieco to paradoksalne) odświeżająco staroświecki w swoim marksizmie. W czasach, gdy lewica w znacznej mierze zdominowana jest przez dyskursy genderowe czy rasowe, Fisher ze śmiertelną powagą pochylał się raz jeszcze nad uciskiem i przemocą ekonomiczną, nad pogłębiającymi się podziałami między biednymi i bogatymi, alienacją jako produktem klasowego wykluczenia. W swoich tekstach niejednokrotnie krytykuje burżuazyjną zachodnią lewicę, która odmawia faktycznej walki o poprawę sytuacji uciśnionych grup. Na określenie wykreowanych przez nią, dominujących struktur ukuł termin Vampire Castle, którym często się posługiwał[2].

Choć Zamek Wampirów nie pojawia się w Realizmie kapitalistycznym – przynajmniej nie pada tam jego nazwa – to konsekwencje z nim związane są opisane w tekście; jest on zresztą jednym z elementów kreujących tytułowy… no właśnie, co? Tak wszechobecny, że aż trudny do uchwycenia, „realizm kapitalistyczny” to kondycja współczesnego świata, coś więcej niż dyskurs, więcej niż sposób myślenia. To stan rzeczy, w którym świadomie i nieświadomie, zbiorowo i indywidualnie odrzucamy nadzieję na funkcjonowanie „poza” kapitalizmem, wszelkie przejawy życia podporządkowując chłodnej logice interesu. Za sprawą realizmu kapitalistycznego dominujący system wchłania wyższe wartości, internalizuje każdą twórczość i bunt. Nawet wybitni myśliciele antykapitalistyczni muszą pogodzić się z brakiem dostrzegalnej nadziei na zmianę. Jak głosi znany aforyzm Žižka: „Łatwiej pomyśleć koniec świata niż koniec kapitalizmu”.

Fisher nie marzył więc (jeszcze) o obaleniu systemu. Wskazywał jednak na pęknięcia w jego, jak mogłoby się wydawać, nienaruszalnej strukturze. Za jedno z najważniejszych można uznać wspomnianą wyżej plagę depresji. Inne argumenty Fishera to katastrofa klimatyczna, biurokratyczny paraliż instytucji społecznych i rynkowych (dowodzący wrodzonej nieefektywności kapitalizmu, która stoi w sprzeczności z jego najważniejszymi postulatami), niezdolność ponowoczesnej kultury do autentycznej innowacji. Poprzez zadawanie właściwych pytań, podważanie dominującej narracji, zgodnie z którą (tylko) kapitalizm „działa”, być może – twierdzi Fisher – uda się osłabić jego hegemonię[3].

Książka kończy się raczej optymistycznie: mroki realizmu kapitalistycznego są gęste, ale nawet drobna szczelina w ideologicznej zasłonie pozwala wpuścić do środka wiele światła. Jednak nie sposób czytać Fishera w 2020 roku bez smutnej obserwacji, że dostrzegane przez niego nadzieje na osłabienie tytułowego realizmu, postulowane działania (lub przynajmniej: postulowane modele krytyki) nie doszły do skutku. Krytyka ekologiczna jest systematycznie wchłaniana przez rynek i redukowana do indywidualnych, konsumenckich wyborów, niezależnie od tego, jak głośno klimatolodzy apelują o systemowe zmiany. Depresja pozostaje problemem zatomizowanych jednostek; wokół jej społecznych przyczyn narasta tabu.

Z drugiej strony być może właśnie teraz, kiedy świat pędzi w stronę kolejnego kryzysu, należy z uwagą czytać Fishera i dostosowywać jego metodę do wyzwania, przed jakim postawiła nas historia. Wydaje się, że za sprawą bezprecedensowego wydarzenia, jakie stanowi pandemia (możliwe, iż powinniśmy traktować ją nie jako wydarzenie, a jako proces), zasłona realizmu kapitalistycznego stała się miejscami cienka i przejrzysta.

Doświadczenia lockdownu są wspólne; nie miałoby tu sensu ich opisywanie. Wszyscy spędziliśmy miesiące zamknięci w domach, pracując zdalnie lub wcale, pozbawieni wielu usług, ustawieni w długich kolejkach do ZUS-u. Sytuacja ta boleśnie wyeksponowała niedostatki systemu: brak finansowego zabezpieczenia dla milionów obywateli, nastawione na maksymalizację zysku łańcuchy dostaw, wciąż rosnącą przepaść między biednymi i bogatymi. Business Insider szacuje, że od marca miliarderzy powiększyli swe majątki o 637 miliardów dolarów[4]. W tym samym czasie ponad 40 milionów Amerykanów zarejestrowało się jako bezrobotni. Takich liczb udało się uniknąć w Europie, gdzie większość krajów postawiła na „ratowanie” istniejących miejsc pracy, zamiast oferować dodatkowe świadczenia dla zwolnionych. Model europejski uwzględnia zdrowie psychiczne obywateli pod kątem indywidualnym oraz zbiorowym, jest bardziej ludzki (w Ameryce próżno na to liczyć), lecz maskuje faktyczną skalę problemu. W ciągu kilku miesięcy pandemia znacząco – bardziej niż dotychczasowe kryzysy – pogłębiła biedę, nierówności, bezrobocie i klasowe wykluczenie. Nawet zagorzałego apologetę kapitalizmu musi skłonić do refleksji sytuacja, w której Amazon – firma korzystająca na pandemii najbardziej, prowadzona przez najbogatszego obecnie człowieka na świecie – drugi rok z rzędu nie zapłaciła w Ameryce nawet dolara podatku[5].

W tych okolicznościach warto przyjrzeć się stosunkowi ludzi do pracy, a także – pracy do ludzi. Rynek często wymuszał pracę w warunkach, w których nie było możliwości zapewnienia bezpieczeństwa ani klientom, ani pracownikom. Obok pokrzywdzonych pracowników i małych przedsiębiorców, obok prezesów wielkich koncernów, wykorzystujących (jak zwykle) lwią część rządowych środków pomocowych, prawdziwie zaskakuje grupa ludzi, która, mimo zakazów i ostrzeżeń, desperacko wręcz c h c e pracować. Nawet jeśli wykluczymy z tego grona osoby, które nie miały innego wyjścia, nadal pozostanie ono liczne. Uzależnienie od pracy jako gwarantu własnej tożsamości i poczucia wartości to złożony problem współczesnego społeczeństwa, który w cichy, często niezauważany sposób uzależnia nas od zastanego systemu.

Obok ekonomicznych skutków kryzysu uderzające są bowiem te społeczne. Leitmotivem amerykańskich protestów stało się fryzjerstwo – ludzie domagający się dostępu do salonów, nielegalne, polowe stanowiska do strzyżenia. To, co miało być symbolem normalnego życia, wspierania małych przedsiębiorstw (choć taka retoryka nie ma większych szans na zaistnienie w głównym nurcie amerykańskim) i klasowej solidarności, szybko zostało symbolem patologicznego uzależnienia od pewnych dóbr i usług. Stan ten nieco przypomina kondycję „depresyjnego hedonizmu”[6] obserwowaną przez Fishera, która nakazuje ciągłą obecność narzędzi potencjalnie dostarczających prostą rozrywkę – telefonu, słuchawek, ekranu. Ich brak automatycznie odczuwany jest jako dyskomfort. W istocie brak dostępu do usług, chwilowe nawet zamknięcie kin czy sklepów odzieżowych skutkuje czymś więcej niż dyskomfortem. Zagraża bowiem całej tożsamości człowieka jako jednostki, którą od lat konsekwentnie budujemy w oparciu o konsumpcję określonych dóbr. Energia sprzeciwu, jaki wywołuje owo zagrożenie, kierowana jest nie w stronę systemu jako takiego i nie w stronę tych jego elementów, które zawiodły i nadal zawodzą. Zatrzymuje się ona na postulacie przywrócenia dostępu do dóbr, które być może sprawiały, że życie w narzuconych odgórnie ramach stawało się dla większości znośne.

Nie jest przecież nowością fakt, że stanowimy część systemu, który nie chce i nie potrafi pomagać tym, którzy najbardziej owej pomocy potrzebują. Jednakże mnożące się podczas pandemii różnorodne akcje charytatywne dowodzą, że ogromna część społeczeństwa dostrzega problemy i nie godzi się z nimi. Każdy z omówionych tu pobieżnie przykładów, a można by je mnożyć i rozpisywać, jest (aby zachować konsekwencję metafory) niewielką przerwą w ideologicznej zasłonie, która strzeże kapitalistycznego status quo. Nie chodzi jednak (tylko) o to, by zasłonę tę podrzeć – lecz o to, by dostrzec za nią jakieś rozwiązania. Podtytuł książki Fishera, Czy nie ma alternatywy?, wskazuje na to wyzwanie wprost.

Pisanie Fishera (mam na myśli anglojęzyczne writing, będące jednocześnie czynnością i jej bezpośrednim efektem – jak w wyrażeniu somebody’s writings) jest bowiem wezwaniem do działania. Wezwaniem cennym zwłaszcza w momencie, w którym zmęczeni paromiesięczną pandemią z ulgą wyczekujemy dawnej codzienności. U jej początków, nawet pośród katastroficznej narracji mediów, do publicznego dyskursu przebijały się także wyrazy nadziei na uczciwe rozważenie koncepcji dochodu podstawowego, na upowszechnienie pracy zdalnej pozwalającej przynajmniej na ograniczenie niektórych spośród katastrofalnych skutków urbanizacji. Dziś, jak się wydaje, usypia nas obietnica „powrotu do normalności”. Buntownicza książka Fishera dowodzi, że nie powinniśmy nigdy uznawać owego status quo, do którego być może istotnie wracamy, za coś normalnego. Cenę tej normalności wyznacza chciwość najbogatszych; płacą ją na różne sposoby ubodzy i wykluczeni, płaci ją także środowisko. Już od dawna jest ona za wysoka.



Michał Gliński, doktorant w dziedzinie literaturoznawstwa w SDNH UJ, zajmuje się przede wszystkim literaturą romantyczną i teorią literatury. Z Fisherem zetknął się, badając zjawiska retromanii i widmowości we współczesnej kulturze.


[1] M. Fisher, Realizm kapitalistyczny. Czy nie ma alternatywy?, przeł. A. Karalus, Warszawa 2020.

[2] M. Fisher, Exiting the Vampire Castle, https://www.opendemocracy.net/en/opendemocracyuk/exiting-vampire-castle/, 10 września 2020.

[3] Więcej o koncepcji realizmu kapitalistycznego oraz o neoliberalnej wizji kapitalizmu jako jedynego „działającego” systemu można znaleźć w publikacji: M. Fisher, Realizm kapitalistyczny…, op. cit., w szczególności s. 9-14.

[4] H. Woods, How billionaires got $637 billion richer during the coronavirus pandemic, w: „Business Insider”, /www.businessinsider.com/billionaires-net-worth-increases-coronavirus-pandemic-2020-7?IR=T, 10 września 2020.

[5] Ibidem.

[6] M. Fisher, Realizm kapitalistyczny…, op. cit., s. 38-44.