Siri Hustvedt


OBALMY JE:

Siri Hustvedt o starych pomnikach, złej nauce oraz ideach, które nie chcą odejść


tłum. Maria Świątkowska


Pomniki często kłamią. Elity polityczne wznoszą je w imię takiej czy innej, usankcjonowanej, zbiorowej narracji, a kiedy zmieniają się społeczne nastroje, zrzuca się je z cokołów podczas rozruchów lub zdejmuje na mocy prawa. W 1776 roku amerykańscy patrioci obalili konny pomnik króla Jerzego. Z tysięcy pomników Lenina, których niegdyś pełno było na Ukrainie, nie ostał się ani jeden. „Leniny” są oficjalnie zakazane: stały się kamiennym pyłem minionej epoki. Nadszedł czas, aby wszystkie pomniki Konfederatów na terenie Stanów Zjednoczonych trafiły na stertę gruzu lub przeszły do historii jako wizerunki brutalnego i haniebnego kłamstwa białej supremacji.

W opublikowanym niedawno instagramowym poście zastanawiałam się, co pomyślałaby sobie amerykańska turystka, gdyby zwiedzając niemieckie miasta i miasteczka, co rusz natykała się na pomniki Hitlera, Goebbelsa czy Göringa, na ozdabiające mury swastyki oraz nazistowskie flagi powiewające na oficjalnych budynkach i stadionach sportowych? Czy eksponowanie tych znaków nie byłoby słusznie odebrane jako celebrowanie ludobójstwa opartego na naukowych ideach o podrzędności rasowej? Trzecia Rzesza stanowi niewątpliwie część niemieckiej historii. Obrońcy pomników Konfederatów nieustannie powołują się na „historię” oraz „dziedzictwo”, próbując tym samym w niejasny sposób usprawiedliwić związane z nimi potworności. Z kolei media posłusznie powtarzają ich słowa, aby wyjaśnić zajmowane przez nich stanowisko. Zupełnie tak, jak gdyby dało się je obronić z racjonalnego punktu widzenia.

Historia jest opowieścią o przeszłości, którą można snuć na wiele sposobów. Słownik Merriam-Webster podaje definicję dziedzictwa jako: „1. Własność przekazana dziedzicowi. 2. Coś przekazanego przez lub otrzymanego od poprzednika, spuścizna”. Co oznaczają w tym kontekście pojęcia historia oraz dziedzictwo? Kiedy Południe wypowiedziało posłuszeństwo Unii, czterdzieści procent populacji tego regionu stanowiły osoby czarnoskóre, w świetle prawa Konfederacji uznawane za własność prywatną. Słowa historia oraz dziedzictwostanowią szyfr białej gloryfikacji przedwojennej przeszłości, zbudowanej na hierarchii rasowej, którą ustawicznie usprawiedliwiały złowrogie idee biologicznego determinizmu.

Nieprzypadkowo godło bitewne Konfederatów zostało dodane do flagi stanu Georgia w roku 1956, po tym jak sądy wprowadziły nakaz desegregacji. Gest ten miał jasny przekaz: „To terytorium białych”. Analogiczne przesłanie, według którego to biali ludzie rządzą krajem, płynie dzisiaj z samej góry. Nawet pojedynczy pocisk z nieustannej kanonady prezydenckich tweetów ilustruje to, o czym mówię: „To bitwa o ocalenie Dziedzictwa, Historii i Wielkości naszego Kraju!”. Wyobraźmy sobie sytuację, w której Angela Merkel przesyła swoim współobywatelom tej samej treści tweeta, dotyczącego pomników wysoko postawionych nazistowskich oficerów pozostających w jej kraju w stanie nienaruszonym. Warto pokusić się o takie porównanie, ponieważ pomaga ono osadzić toczącą się obecnie debatę dotyczącą pomników w szerszym kontekście. W Niemczech publiczne pokazywanie swastyki jest zakazane.

Historyczne porównanie to nie to samo, co historyczne przyrównanie. Chociaż głównonurtowe media zazwyczaj krztuszą się w panice, gdy tylko cokolwiek „amerykańskiego” zostaje powiązane z Hitlerem, trudno mi zrozumieć, dlaczego kupno i sprzedaż istot ludzkich jako przedmiotów własności jest nieporównywalne z nazistowskimi zbrodniami przeciwko ludzkości. Morderstwo, gwałt, a także tortury fizyczne i psychologiczne były narzędziami terroru, nieodłącznie związanego z instytucją niewolnictwa, zaś kresu nie położyła im przegrana Konfederacji. Aby zrozumieć przesłanie ruchu Black Lives Matter, należy uświadomić sobie trwałe dziedzictwo niewolnictwa w Stanach Zjednoczonych. Jeśli morderstwo George’a Floyda stanowi przełomowy moment w historii Stanów, to dlatego, że obraz białego mężczyzny, powoli duszącego swoją czarnoskórą ofiarę poprzez przygniatanie jej karku kolanem, jest odbierany jako element trwających od wieków dominacji i okrucieństwa, zakorzenionych w destruktywnej, rasowej ideologii, którą przesiąkły wszystkie nasze instytucje.

Istnieją ważkie historyczne przesłanki, pozwalające powiązać rasizm nazistowski z amerykańskim. Nie dość, że naziści żarliwie studiowali Prawo Jima Crowa oraz amerykańskie uchwały antyimigracyjne; rasistowska eugenika święciła triumfy w obydwu krajach. Spośród wspomnianych pomników Konfederatów wiele zostało wzniesionych, gdy w Stanach eugenika cieszyła się wielką popularnością, uczono jej w liceach oraz wykładano na uniwersytetach jako dyscyplinę naukową, powszechnie uważaną za metodę promowania czystego stylu życia i higieny medycznej.

„Higiena oraz eugenika powinny iść ręka w rękę” – stwierdził profesor ekonomii z Yale, Irving Fisher, pierwszy prezes Amerykańskiego Stowarzyszenia Eugenicznego w przemówieniu z 1921 roku. „W obydwu z nich chodzi tak naprawdę zarówno o higienę – w pierwszym przypadku na poziomie indywidualnym, w drugim zaś rasowym – jak i o eugenikę – w pierwszej pośrednio, poprzez kontrolowanie plazmy zarodkowej, w drugiej bezpośrednio, przez kontrolowanie rozrodczości”. Plazma zarodkowa oznacza tutaj geny. Fisher był żarliwym zwolennikiem niedopuszczania „biologicznie nieodpowiednich jednostek” do zawierania małżeństw.

Samo określenie eugeniczny, ukute przez Francisa Galtona (1822-1911) w XIX wieku, oznacza „dobrze urodzony”. Eugenika głosiła kontrolę rozmnażania się ludzi w celu utworzenia nadrzędnego „gatunku” istoty ludzkiej. Nauka Galtona, opierająca się na badaniu bliźniąt, obliczeniach statystycznych oraz teorii ewolucji, której autorem był jego kuzyn, Karol Darwin, była wyraźnie rasistowska. Do dziś popularne jest ukute przez niego hasło nature vs. nurture(„natura versus wychowanie”). Galton chciał obliczyć ilościowy udział czynników biologicznych oraz wychowawczych w cechach ludzkiego charakteru, takich jak geniusz. Ostatecznie w jego obliczeniach natura zawsze brała górę. Po tym, jak badania genetyczne Gregora Mendla zostały ponownie odkryte na początku dwudziestego wieku, eugenika zawładnęła zbiorową wyobraźnią Amerykanów – i to na poważnie, co pociągnęło za sobą horrendalne skutki. Biały, bogaty Madison Grant, razem z Charlesem Davenportem i kilkoma innymi, założył w 1908 roku Stowarzyszenie Galtona (The Galton Society), organizację stawiającą sobie za cel „utrzymywanie odrębności ras w pełni ich czystości”.

Opublikowana w 1916 roku książka Granta, The Passing of the Great Race, jest klasycznym tekstem z dziedziny eugeniki, w której autor ostrzega przed mieszaniem ras i promuje wyższość rasy nordyckiej jako fakt z dziedziny antropologii fizycznej. Adolf Hitler był pod tak wielkim wrażeniem książki, że napisał do Granta i ogłosił jego dzieło swoją „Biblią”. W artykule z 1921 roku, opublikowanym na łamach czasopisma „Good Housekeeping”, Calvin Coolidge, który niedługo później został wiceprezydentem Stanów Zjednoczonych, głosił poglądy ze standardowego, eugenicznego repertuaru: „Prawa biologii podpowiadają nam, iż pewne odmienne grupy ludzi nie mogą łączyć się ani mieszać. Rasa nordycka krzewi się z powodzeniem. Kiedy zaś dochodzi do zmieszania ras, skutkuje to degradacją po obydwu stronach”. Wśród antropologów zdania były podzielone. Toczono intelektualne oraz ideologiczne spory o znaczenie terminu „rasa”, lecz eugenicy byli oddani idei czystej krwi oraz wrodzonych, psychologicznych różnic pomiędzy „rasami”. Eugenika dążyła do udowodnienia wyższości białej rasy drogą naukową.

Amerykańskie prawa dotyczące sterylizacji oraz nazistowskie prawa regulujące sterylizację i eutanazję, stworzone w dwudziestym wieku, wyrosły z tej samej nauki genetycznej. Chociaż eugenikę określa się teraz często mianem „pseudonauki”, jest to niezgodne z prawdą. „Pseudonauka” to etykieta nadawana z perspektywy czasu, aby umniejszyć wagę tego, co okazało się odrażające. Antropologowie, genetycy, psychiatrzy, psychologowie oraz znaczna część medycznego establishmentu entuzjastycznie przyjmowała założenia eugeniki. Wybitni statystycy, którzy byli zarazem oddanymi eugenikami, zaciekłymi rasistami i naśladowcami Francisa Galtona – Karl Pearson, Sir Ronald Aylmer Fisher oraz Charles Spearman – opracowali rozbudowane modele obliczeniowe, które odegrały kluczową rolę w naukowym sukcesie tej dyscypliny. Choć eugenika często była wykorzystywana do celów politycznych przez prawicę, miała również swoich postępowych orędowników. W.E.B. Du Bois, będący zdecydowanym zwolennikiem antykoncepcji, pragnął odwieść od rozmnażania tych czarnoskórych, którzy byli „najmniej inteligentni i odpowiedni”. Przyjmował genetykę Mendla jako sposób na ulepszenie rasy czarnej. Margaret Sanger opowiadała się za przymusową sterylizacją. To, czy była rasistką, czy nie, pozostaje kwestią sporną.

Lewis Terman, autor do dziś często stosowanego testu na iloraz inteligencji Stanforda-Bineta, był kolejnym zapalonym eugenikiem, który niezachwianie wierzył w to, że inteligencja jest z góry ustaloną, dziedziczną cechą biologiczną, poddającą się ilościowym pomiarom. W 1904 roku Spearman wynalazł statystyczną metodę obliczania inteligencji płynnej, tak zwanego „czynnika g”. Biedny Alfred Binet, Francuz, który wynalazł owe testy, aby służyły jako pomoce pedagogiczne, był przerażony twierdzeniami o tym, co rzekomo owa metoda miała wykazywać. W latach dwudziestych kolejne badania udowadniały, że wyniki testu IQ wpisywały się gładko w hierarchie rasowe. W typowym takim badaniu, przeprowadzonym w Teksasie, biali plasowali się na szczycie, Latynosi pośrodku, czarnoskórzy zaś na dole. Stanowiło to hierarchiczne odzwierciedlenie wniosków z przeprowadzonych przez dziewiętnastowiecznych antropologów badań kraniometrycznych, służących do udowodnienia teorii poligenizmu, zgodnie z którą ludzie nie pochodzą od wspólnego przodka, lecz wywodzą się z podgatunków, czyli ras. Nauki tej używano w celu usprawiedliwienia niewolnictwa.

Testy IQ wpisywały się także w hierarchię klasową. Przedziwnym zbiegiem okoliczności biali ludzie ze średnich i wyższych klas byli wolni od skażenia słabością umysłu (feeblemindedness). Dokonano szokującego odkrycia, iż słaby umysł – pojęcie, które w szerokim rozumieniu obejmowało różne formy umysłowego niedostosowania, w tym również rozwiązłość moralną – był dolegliwością powszechną wśród imigrantów, zwłaszcza wschodnioeuropejskich Żydów oraz Włochów. „Nie wszyscy przestępcy są słabi na umyśle”, pisał Terman, „jednak wszystkie osoby słabe na umyśle są potencjalnymi przestępcami. Każda słaba na umyśle kobieta jest, niekwestionowalnie, potencjalną prostytutką”. W Stanach Zjednoczonych IQ stało się wyznacznikiem słabego umysłu, zaś konsekwencją takiej diagnozy była sterylizacja.

W 1914 roku Harry Laughlin, który obronił doktorat z biologii na Uniwersytecie Princeton i piastował urząd asystenta dyrektora Biura Badań Eugenicznych ERO (Eugenics Research Office) w Cold Spring Harbor, opracował szkic Model Eugenic Sterilization Law. Użyto go jako matrycy Ustawy o ochronie przed potomstwem dziedzicznie chorym, wprowadzonej przez Reichstag w 1933 roku. W 1936 roku Uniwersytet w Heidelbergu przyznał Laughlinowi doktorat honorowy. Pomiędzy amerykańskimi i niemieckimi eugenikami istniały bliskie powiązania. Fundacja Rockefellera sponsorowała niemieckie badania eugeniczne w Instytucie Cesarza Wilhelma w latach dwudziestych i robiła to aż do inwazji Niemiec na Polskę w 1939 roku. Również nazistowskie badania genetyczne opisuje się teraz jako pseudonaukę, a jednak Ernst Rüdin, kierujący Instytutem Psychiatrii Cesarza Wilhelma, który zaprojektował niemieckie prawa dotyczące eutanazji, do dziś nazywany jest „ojcem psychiatrii genetycznej”. Jego tekst z 1916 roku o dziedziczności schizofrenii jest uznawany i wielokrotnie cytowany w literaturze fachowej z dziedziny genetyki, często bez wzmianki o nazistowskich powiązaniach autora. Fundacja Rockefellera przyznała grant na przeprowadzane w Instytucie badania na bliźniętach, podczas których – czego organizacja była świadoma – przedmiotom eksperymentów podawano toksyczne substancje. Po dojściu do władzy Hitlera nazistowska nauka o rasie nie była już dla świata tajemnicą.

W 1939 roku nazistowska wystawa o eugenice z Deutsches Hygiene Museum zakończyła udaną trasę objazdową po Stanach Zjednoczonych. Zamiast wrócić do Niemiec, została włączona do ekspozycji stałej Buffalo Museum of Science i wystawiona w Sali Dziedzictwa (Heredity Hall). Buffalo jest oddalone od Charlottesville czy Richmond, od miejsc, w których trwają zamieszki związane z pomnikami – i o to mi właśnie chodzi. Natywistycznego rasizmu nie można przypisać jednemu konkretnemu regionowi Stanów Zjednoczonych. Przez kolejne siedem lat, aż do momentu zdjęcia wystawy w 1942 roku, zwiedzających to znajdujące się na północy kraju muzeum karmiono przesłaniem dotyczącym „higieny rasowej”. W 2006 roku Deutsches Hygiene Museum w Dreźnie zorganizowało wystawę, której tematem była nazistowska przeszłość instytucji, osadzając swoje niegdysiejsze, odrażające przesłanie w historycznym kontekście dla współczesnego odbiorcy. Być może nadszedł czas, aby Smithsonian otworzyło monumentalną wystawę poświęconą amerykańskiej eugenice, temu, jak przysłużyła się ona rasizmowi, towarzyszącej jej kampanii sterylizacyjnej i jej trwałej spuściźnie w wielu amerykańskich przepisach prawnych, ustanowionych niegdyś w celu kontrolowania kobiecych praw reprodukcyjnych – przepisów, które najsilniej dotykają ubogie kobiety oraz kobiety niebiałe.

Wprowadzone w Stanach przepisy dotyczące przymusowej sterylizacji wywodziły się bezpośrednio z idei eugenicznych i były stosowane przez amerykańskich prawodawców. Przed nastaniem lat sześćdziesiątych w Ameryce poddano sterylizacji pomiędzy sześćdziesiąt a sześćdziesiąt cztery tysiące osób. Ale tę praktykę kontynuowano jeszcze w późnych latach siedemdziesiątych, w Kalifornii zaś odkryto niektóre przypadki takiego postępowania nawet w 2010 roku. W latach dwudziestych setki osób hospitalizowanych, u których stwierdzono choroby, takie jak dementia praecox (schizofrenia), epilepsja, depresja maniakalna, psychoza i słaby umysł, zostały poddane sterylizacji. Dziewczęta uznane za niemoralne, rozwiązłe i niezdatne do macierzyństwa, z których wiele było ubogich i białych, również obrano za obiekt do „naprawy”.

Profesor Alexandra Minna Stern odnotowała w swoim artykule Sterilized in the Name of Public Health (Sterylizacja w imię zdrowia publicznego), że w latach pięćdziesiątych i sześćdziesiątych – po tym, jak zmieniła się wiedza o genetyce – pojedynczy Mendlowski gen recesywny nie był już uważany za przyczynę niezliczonej ilości chorób umysłowych. Zabieg ten „odzyskał swój penitencjarny wymiar i był przez sądy stanowe i ustawodawców stosowany przede wszystkim wobec Afroamerykanek, jako kara za posiadanie nieślubnego potomstwa lub element szantażu, wykorzystujący groźbę utraty zapomogi rodzinnej”. Nie sądzę, by zbiegiem okoliczności był fakt, iż kary te zostały wprowadzone w tym samym czasie, kiedyrósł w silę Ruch Praw Obywatelskich. Nie jest też przypadkiem, że pomniki upamiętniające reprezentantów Konfederacji zostały wzniesione w większości pomiędzy 1890 a 1960 rokiem. Są to symbole bezwzględnego, rasistowskiego terroru – znaki przemocy, która miała siłę oddziaływania i podporządkowywania sobie ludzi.

Słowo eugenika zniknęło po II wojnie światowej, czego nie można powiedzieć o praktykach kontroli reprodukcyjnej w Stanach Zjednoczonych. Tak więc eugenika przetrwała, choć pod innymi nazwami. W 1960 roku „appendektomia w Missisipi” była już dobrze znanym skrótem wśród czarnoskórych kobiet na Południu. 8 czerwca 1964 roku obrończyni praw obywatelskich, Fannie Lou Hamer, zeznawała w Waszyngtonie przed specjalną komisją, powołaną w celu zbadania Praw Obywatelskich w stanie Mississipi: „Z innych rzeczy, które działy się w hrabstwie Sunflower, w okręgowym szpitalu North Sunflower: jakieś sześć na dziesięć czarnych kobiet, które idą do tego szpitala, jest sterylizowanych przez podwiązanie jajowodów. Przygotowują teraz prawo, zgodnie z którym kobieta, która urodzi drugie nieślubne dziecko, może spędzić sześć miesięcy w więzieniu lub zapłacić grzywnę w wysokości pięciuset dolarów. Ale nie powiedzieli wam, że robią to już teraz – i to nie tylko kobietom niezamężnym, ale też mężatkom”. W swoim zeznaniu Hamer nie wspomniała o tym, że w 1961 roku, kiedy szukała pomocy medycznej ze względu na guza macicy, biały lekarz nie pytając o zgodę, poddał ją histerektomii.

Na długo po tym, jak w Niemczech zakazano przymusowej sterylizacji, była ona dozwolona w Stanach. W 1974 roku, wspierane przez Southern Poverty Law Center (Południowe Centrum Pomocy Prawnej osobom Ubogim), Minnie Lee oraz Mary Alice Relf, które poddano sterylizacji w Alabamie, gdy były dziećmi (w wieku 14 i 12 lat), złożyły pozew zbiorowy w sprawie Relf vs. Weinberger. Wydający decyzję sędzia Gerhard Gesell orzekł, że szacunkowo od stu do stu pięćdziesięciu tysięcy kobiet r o c z n i e było wówczas poddawanych sterylizacji w ramach programów finansowanych z funduszy federalnych. W artykule zatytułowanym Protection or Control? (Ochrona czy kontrola?) Gregory Michael Dorr pisze: „Pomimo że Gesell o tym nie wspomniał, z danych statystycznych wynika, iż liczby zabiegów sterylizacji faktycznie dorównywały tym z nazistowskiego reżimu lat trzydziestych. Jedyna różnica polegała na tym, że n i e k t ó r e tego typu zabiegi w Stanach przeprowadzano za zgodą pacjenta”. Gesell potwierdził, iż osoby niepełnoletnie i niepełnosprawne umysłowo, „a także bliżej nieokreślona liczba ludzi ubogich, została w sposób nieetyczny przymuszona do udzielenia zgody na zabieg sterylizacji”. Przeważająca część tych ubogich osób, niemal samych kobiet, była czarnoskóra.

Konny pomnik Roberta E. Lee w Charlottesville w stanie Virginia został odsłonięty w 1924 roku. W tym samym roku w Virginii wprowadzono Racial Integrity Act (Ustawę o zachowaniu rasy), zakazującą zawierania małżeństw i nawiązywania stosunków płciowych pomiędzy osobami białymi a osobami, u których „występuje jakakolwiek ilość krwi innej niż Kaukaska”. Pozostaje jedynie domyślać się, jak wykrywano owe śladowe ilości. Nawet naziści, których kampania eugeniczna pociągnęła za sobą masowe mordy, mieli mniej ścisłe przepisy, według których ustalano, kto oficjalnie był Żydem, Mischlingiem czy Aryjczykiem. W tym samym czasie ustawodawcy stanu Virginia zatwierdzili ustawę legalizującą sterylizację osób „słabych na umyśle”. Trzej wpływowi eugenicy z Virginii konsultowali się z Harrym Laughlinem i Charlesem Davenportem podczas przygotowywania bliźniaczych ustaw.

Dwa lata wcześniej Komisja Kongresu ds. Imigracji i Naturalizacji wyznaczyła Laughlina jako „Agenta ds. ekspertyzy eugenicznej” (Expert Eugenics Agent). Zeznał on, że wielkie ilości nowych imigrantów – wschodnioeuropejskich Żydów, Włochów oraz Greków – cierpiały na „wszelkiego rodzaju niedostosowanie społeczne”: słaby umysł, szaleństwo, przestępczość i uzależnienie. A zatem w 1924 roku, tym samym, w którym odsłonięto po raz pierwszy imponującą statuę generała Roberta E. Lee, kongres wprowadził Ustawę Johnsona-Reeda. Ustawa zakazała wszelkiej imigracji z Azji i wprowadziła dwuprocentowe systemy kwotowe na podstawie przedawnionych danych o etnicznej populacji Stanów Zjednoczonych z 1890 roku, nie zaś z 1920, które praktycznie odcinały możliwość imigracji wschodnioeuropejskim Żydom, Włochom, Grekom oraz Słowianom. Jeżeli ustanowione limity zostały przekroczone, finansowano i wydawano sądowy nakaz deportacji. Nie może dziwić fakt, że Hitler był wielkim entuzjastą projektu. Połowa lat dwudziestych to również okres, w którym drugi Ku Klux Klan osiągnął szczyt popularności w Stanach – liczył wówczas około sześciu milionów członków. W roku 1926 trzydzieści tysięcy z nich maszerowało dumnie w stronę Waszyngtonu, wielu z nieosłoniętą kapturem głową. Ich szeregi zasilało liczne grono kongresmenów oraz przedstawicieli władz stanowych, którzy ochoczo potwierdzali swoje członkostwo w organizacji wobec rozentuzjazmowanych wyborców.

Pomniki Konfederacji, które nadal stoją na cokołach i są z pietyzmem pielęgnowane przez władze miejskie, stanowe oraz federalne, nie reprezentują „wielkości” Ameryki. Reprezentują hańbę naszego kraju i hańbę białych ludzi, którzy bronili lub tolerowali panującą w nim ideologię białej supremacji. Zostały wzniesione w czasie, gdy operacje terrorystyczne białych ludzi, powszechnie znane jako lincze, były zjawiskiem nagminnym, milcząco popieranym przez lokalne władze. Do linczów dochodziło pod osłoną nocy, w otoczeniu płonących krzyży i tłumu anonimowych sylwetek, ale przeprowadzano je również w biały dzień. Tłumy białych zbierały się, aby oglądać potworne morderstwa swoich rodaków, zarówno kobiet, jak i mężczyzn. Przynosili ze sobą przekąski i urządzali pikniki. Wiwatowali i śmiali się. Podnosili dzieci wyżej, by mogły przyjrzeć się paleniu i wypruwaniu wnętrzności, zabierali do domu na pamiątkę części ciał ofiar. Przeczytajcie o linczach Sama Hose’a i Richarda Colemana. Wypowiedzcie ich imiona.

To jest amerykańska historia, to jest n a s z a historia. Zdejmowanie z cokołów pomników Roberta E. Lee i innych Konfederatów nie zmieni przeszłości, ale będzie deklaracją niezgody na ideologię biologicznej podrzędności, opartej na fikcyjnym pojęciu „rasy”, a tym bardziej braku poszanowania dla tej ideologii w państwie rzekomo wzniesionym na idei fundamentalnej równości wszystkich istot ludzkich. Nostalgia za mitem Konfederacji, podtrzymywana przy życiu przez pomniki wznoszone „Przegranej sprawie”, jest destrukcyjna właśnie dlatego, że ideologia białej supremacji stanowi wciąż aktualny problem i wcale nie była wyznawana jedynie na Południu. Ta ideologia żyje nadal pod postacią determinizmu genetycznego głoszonego w książkach, na blogach oraz w naukowych czasopismach i dorównuje popularnością wyznawanej niegdyś eugenice. Nie jesteśmy naszymi genami. Spopularyzowana przez Galtona stara dychotomia natury i wychowania jest fałszywa.

W klasycznym artykule z 1974 roku, zatytułowanym The Analysis of Variance and the Analysis of Causes (Analiza zmienności i analiza przyczyn), biolog ewolucyjny, Richard Lewontin określił dylemat „natura kontra wychowanie” jako aporetyczny (pseudo question). Na wszelkie złożone cechy ludzkie, nie wyłączając tego abstrakcyjnego czegoś zwanego inteligencją, składa się wiele czynników, które są ze sobą wzajemnie powiązane. Ze względu na interakcję genów i środowiska nie da się jasno oraz precyzyjnie określić, co należy do domeny natury, a co do wychowania. Obliczenia statystyczne, wskaźniki odziedziczalności, które rzekomo ukazują procentowy udział genetycznych i środowiskowych wpływów w danej cesze ludzkiej, zostały poddane surowej krytyce w środowiskach naukowych. W artykule z 2018 roku, zatytułowanym The Paradox of Intelligence: Heritability and Malleability Coexist in Hidden Gene-Environment Interplay (Paradoks inteligencji: dziedziczność i plastyczność współistnieją w ukrytej grze pomiędzy genami a środowiskiem), autorzy tekstu piszą: „w procesie szacowania dziedziczności ilorazu inteligencji korelacje genów i środowiska, których nie dostrzegamy lub nie znamy, zostaną przypisane komponentowi genetycznemu”. Dokładnie to w latach dwudziestych zrobił wspomniany statystyk, Ronald Fisher: genetycznej stronie równania przypisał wszystkie pozostałości swoich kalkulacji. Skrytykował go za to zagorzały przeciwnik eugeniki, Lancelot Hogben, który w swojej opublikowanej w 1933 roku książce Nature and Nurture (Natura i wychowanie), napisał: „Istnieje niebezpieczeństwo ukrywania założeń, które nie mają podstawy w faktach, za imponującą fasadą nieskalanej algebry”. To niebezpieczeństwo pozostaje aktualne.

Wywodzące się z kluczowych dla eugeniki badań nad bliźniętami wskaźniki odziedziczalności lansują obecnie popularni naukowcy akademiccy pokroju Stevena Pinkera. Jego argumenty spod znaku „natura przebija wychowanie” przechodzą w kulturze medialnej z tą samą łatwością, która w 1921 roku umożliwiła Calvinowi Coolidge’owi pleść bzdury o „prawach biologicznych” na łamach „Good Housekeeping”. Nasza biologia nie jest z góry ustalona, lecz płynna. Nie istnieje żadna taksonomia „ras”. Istnieje zróżnicowanie, odzwierciedlające w niewielkim stopniu pochodzenie geograficzne, lecz nie istnieje żadna linia demarkacyjna, dzieląca rasy. Nie istnieją podgatunki, nie istnieje żaden wielki schemat rasowych różnic; wbrew desperackim rojeniom niektórych nie ma żadnej hierarchii.

Wojna Secesyjna, która rzekomo przyniosła wyzwolenie Afroamerykanom, nie skończy się naprawdę, dopóki Stany Zjednoczone nie skonfrontują się z popełnionymi na swoich czarnych obywatelach zbrodniami, dopóki nie odpokutują za nie. Czarna Ameryka żyje z tą historią od czterystu lat. Już dawno nadszedł czas, aby biała Ameryka przestała ją przekłamywać. Wyrzucanie pomników Konfederatów na śmietnik lub skazywanie ich na niesławę jest maleńkim, symbolicznym krokiem we właściwą stronę. Istnieje dokumentalne nagranie pokazujące obywateli Niemiec, zmuszonych do zwiedzenia Buchenwaldu po wojnie i do obejrzenia potworności, których dokonano w tamtejszym obozie koncentracyjnym. Wielu z nich zasłaniało twarze i odwracało się. Niemcy przerwały milczenie na temat swojej zbrodniczej przeszłości dopiero w latach sześćdziesiątych, ale kiedy wreszcie do tego doszło, rozpoczął się proces pokuty i upamiętniania Holokaustu.

Przed nami bolesne rozliczenie białej Ameryki z jej przerażającą przeszłością oraz kwestie reparacji, które muszą zostać w taki czy inny sposób uiszczone. W przeciwieństwie do Nazistów nigdy nie zawiesiliśmy naszej konstytucji i – pomimo tego odrażającego, matematycznego kompromisu, w ramach którego doszło do zrzeszenia południowych stanów – słowami przewijającymi się przez całą naszą ustawę zasadniczą, mówiącą o niezbywalnych prawach, są: „człowiek” oraz „ludzie”, nie „mężczyzna”, nie „mężczyzna posiadający własność”, nie „niektórzy ludzie”, nie „biali ludzie”, po prostu: ludzie. Nie musimy zmieniać tych zapisów. Musimy wreszcie dorosnąć do wpisanej w nie obietnicy.


***

Artykuł pierwotnie opublikowany na łamach internetowego magazynu Literary Hub:

https://lithub.com/tear-them-down-siri-hustvedt-on-old-statues-bad-science-and-ideas-that-just-wont-die/

Jego polski przekład publikujemy za zgodą Autorki.