Literatura jako sposób konstruowania tożsamości

Problem podmiotowości

w Dzienniku Witolda Gombrowicza.

Próba analizy

Katarzyna Kręglewska

I.

Gatunek literacki, jakim jest dziennik, niewątpliwie zaliczyć można do nurtu pisarstwa autobiograficznego. Małgorzata Czermińska w swojej książce poświęconej postawom autobiograficznym[1] (a także między innymi postawie Witolda Gombrowicza), dokonuje rozróżnienia prozy niefikcjonalnej na trzy rodzaje: literaturę faktu, literaturę dokumentu osobistego (termin Romana Zimanda[2]) oraz esej. Do literatury faktu zalicza utwory takie, jak: reportaże, kroniki, czy relacje. Są to utwory o charakterze przede wszystkim dokumentarnym, dominuje w nich bezstronny opis wydarzeń oraz koncentracja na przedmiocie badań, zaś podmiot wypowiedzi przyjmuje postawę jedynie świadka notowanych wydarzeń. Zupełnie inaczej rzecz ma się w przypadku literatury dokumentu osobistego. Tutaj wszelkie opisywane wydarzenia mają służyć także, a może przede wszystkim prezentacji samego autora, który przybiera postawę introspekcji, bądź wyznania. Takie są założenia między innymi dzienników intymnych.

Esej sytuowany jest przez Czermińską nieco na uboczu pozostałych dwóch rodzajów, bowiem ma on służyć przede wszystkim wyrażeniu refleksji na temat „ponadindywidualnej rzeczywistości kultury”, jest zorientowany na samą myśl[3].

W obrębie tych trzech rodzajów, postawa autorska wyrażać się ma w ukształtowaniu postawy narracyjnej. Oczywiście w praktyce trudno jednoznacznie określić postawę narratora, oddzielić postawę świadka (zorientowaną na opisywany świat), od postawy wyznania (zorientowaną na „ja”) i wyzwania (zorientowaną na czytelnika). Te trzy strategie narracyjne zawsze współwystępują:

W materii konkretnego tekstu możemy mówić tylko o dominacji jednego bieguna nad innymi, ale nigdy o wykluczeniu któregoś[4].

Jeden z podrozdziałów Autobiograficznego trójkąta zatytułowano: „Gombrowicz rzuca wyzwanie”. Jakie? Komu? Według autorki, Dziennikowi Witolda Gombrowicza przypadła szczególna rola w kształtowaniu „postawy wyzwania” w polskiej diarystyce. Gombrowicz ma być pierwszym polskim autorem, który tak wyraźnie zaznaczył rolę, jaką przychodzi odegrać postaci czytelnika. Sprzyjały temu same warunki funkcjonowania utworu, który – jako pierwszy w polskiej literaturze – był publikowany na bieżąco, w odcinkach, w „Kulturze” Jerzego Giedroycia. Umożliwiało to skrócenie dystansu między autorem a czytelnikiem; poszczególne fragmenty Dziennika mogły być od razu komentowane na łamach pisma. Taka sytuacja nie pozwalała na dalsze ignorowanie odbiorcy (dotychczas będącego jedynie odległym i zaprojektowanym), gdyż tu wkradał się odbiorca żywy, którego reakcje nieraz mogły dotknąć osoby – czy dotknąć osobę – pisarza. W tej sytuacji nie sposób było nie docenić wagi czytelnika.

Dlatego Gombrowicz, pisze dalej Czermińska[5], musi odrzucić postawę stricte intymistyczną:

Piszę ten dziennik z niechęcią. Jego nieszczera szczerość męczy mnie. Dla kogo piszę? Jeśli dla siebie, dlaczego to idzie do druku? A jeśli dla czytelnika, dlaczego udaję że rozmawiam ze sobą? Mówisz do siebie tak, żeby inni cię słyszeli? (D.I s. 56)[6]

Stały kontakt z odbiorcą umożliwia Gombrowiczowi zarówno polemiki z czytelnikami na łamach swojego Dziennika, jak i „stawanie się” na bieżąco, „testowanie” kolejnych form wyrazu po to, by wypracować jak najlepszą formę, by jak najlepiej osiągnąć swoje cele. Odpowiedź na pytanie, jakie to cele, sam pisarz formułuje tak:

Pisanie nie jest niczym innym, tylko walką, jaką toczy artysta z ludźmi o własną wybitność. (...) Powinienem potraktować ten dziennik jako narzędzie mego stawania się wobec was – dążyć do tego abyście w pewien sposób mnie ujęli – w sposób, który umożliwiłby mi (niech się pojawi słowo niebezpieczne) talent. (D.I, s. 57)

Na kartach Dziennika Gombrowicz pragnie przedstawić swoją osobowość („stworzyć” sobie osobowość), narzucić siebie jako postać wybitną. Konsekwentnie stosuje więc autokreację. Przedmiotem moich badań nie będą jednak techniki, jakimi autor pragnie wykreować siebie. W Gombrowiczu interesuje mnie bowiem nie postawa ekspresywistyczna autora, a człowiek, który z kart jego dziennika się wyłania (nie same działania kreacyjne, lecz ich efekt). Niewątpliwie Gombrowicz pragnie przedstawić (stworzyć) siebie samego – jako człowieka, artystę, czy wreszcie, geniusza – co niejednokrotnie podkreślał. Ale z jego pisarstwa wyłania się także pewien obraz człowieka, człowieka w ogóle, (który samego pisarza także dotyczy). I właśnie ten obraz interesuje mnie najbardziej.

Co sprawia, że możemy i chcemy wierzyć autorowi dziennika? Kazimierz Adamczyk wiarygodności dziennika upatruje w jego cechach gatunkowych: pakcie autobiograficznym, konstrukcji czasu i wpisanym weń sposobem lektury[7]. Rozpatrzmy cechy te bliżej. „Specyficzna konstrukcja czasu” to zapis prowadzony na bieżąco, bez dużego dystansu czasowego między momentem pisania a czasem opisywanych wydarzeń. Brak dystansu uwiarygodnia opisywane treści, wierzymy w szczerość i spontaniczność zapisu[8]. A wpisany w dziennik sposób lektury? Czytając dziennik zakładamy z góry, że autor opisuje szczerze prawdziwe wydarzenia. Pakt autobiograficzny zaś (termin Philippe'a Lejeune’a[9]) zakłada tożsamość autora, narratora i bohatera. Tę tożsamość Witold Gombrowicz uobecnia w swojej twórczości:

Ja jestem najważniejszym i bodaj jedynym moim problemem: jedynym ze wszystkich moich bohaterów, na którym mi naprawdę zależy. (D.I, s. 178)

Pora przyjrzeć się temu „ja”.

II.

Mam siebie za krańcowego realistę. Jednym z naczelnych zadań mojego pisania to przedrzeć się poprzez Nierzeczywistość do Rzeczywistości[10].

By dowiedzieć się czegoś o jednostce, musimy najpierw zanalizować właśnie rzeczywistość, w jakiej jednostce przypada żyć. Jarzy Jarzębski z twórczości Gombrowicza wysnuwa obraz rzeczywistości jako trójdzielnej struktury. Po pierwsze: rzeczywistość jako świat fizyczny, istniejący obiektywnie, niezależnie od poznającego podmiotu. Po drugie: rzeczywistość jako ściśle subiektywny obraz świata, istniejący w świadomości jednostki. I wreszcie trzecia rzeczywistość - „świat międzyludzki”, czyli obraz świata zakorzeniony w świadomości wielu jednostek, wynik ich ścierania się i komunikowania, posiadający społecznie ustalone znaczenie, stałe, lub zmienne[11]. Pragnę zanalizować pojęcie „ja” w porządku każdej z tych rzeczywistości – podmiotu, „świata międzyludzkiego” oraz „świata obiektywnego”. Najpierw przyjrzyjmy się samemu podmiotowi.

III.

Co to jest „ja”? Po lekturze Dziennika pierwszą odpowiedzią, która się nasuwa, jest ta, że „ja” to nie „my”.

Przecież „my” jest nadużyciem! Przecież jednostka jest po to, żeby mówiła „ja”! (D.II, s. 160)

Otóż, gdy człowiek pojedynczy mówi „my”, popełnia nadużycie, nikt go do tego nie upoważnił, jemu wolno przemawiać tylko we własnym imieniu. A już ten, kto pragnie dojść do „swojej rzeczywistości” i oprzeć się na niej, powinien jak ognia unikać formy mnogiej. (D.II, s. 245)

Według Gombrowicza obowiązkiem jednostki jest wyodrębnienie siebie, wyodrębnienie z każdego rodzaju skupisk ludzkich, z każdego rodzaju uogólnień.

Przede wszystkim człowiek powinien wyodrębnić siebie z narodu, ponieważ jednostka „jest czymś bardziej podstawowym od narodu”. (D.II, s. 71)

Jednakże dopiero grupa jednostek składa się ostatecznie na obraz narodu. By mógł on powstać, jednostki muszą ulec pewnej unifikacji, po to by wspólnie działać w imię dobra narodu nie zaś... własnego dobra. Realizowanie celów zbiorowych zawsze obywać się będzie kosztem realizacji celów jednostki. Z tej zaś sytuacji rodzi się pewien paradoks, gdyż osłabiając jednostkę, osłabiamy także zbiór tych jednostek, czyli – naród. Człowiek powinien także zrezygnować z myślenia o sobie w kategoriach historycznych. Polak, wyłaniający się z twórczości Gombrowicza, to człowiek głęboko osadzony w historii swojego narodu, poniekąd jej owoc (dotyczy to zwłaszcza polskich pisarzy, którzy zasymilowali wszelkie historyczne wzorce pisarstwa oraz powinności polskiej literatury). W myśl tych powinności, pisarz polski powinien podejmować próbę udowadniania wagi i doniosłości polskości, wywalczyć nam miejsce na arenie międzynarodowej, udowodnić, że to miejsce nam się należy, a tylko z powodu niewdzięcznej naszej historii nie jest nam jeszcze oficjalnie przypisane[12].

Co mówi na to Gombrowicz?

Ja jestem wynikiem mojej historii. Ale ten wynik wcale mnie nie zadowala. Wiem, czuję, że godzien jestem czegoś lepszego i nie zamierzam rezygnować z tych moich uprawnień. Wartość moją zakładam na tym właśnie, że nie zadowala mnie moje ja jako produkt historyczny. Ale w takim razie moja historia staje się historią mojego paczenia i ja zwracam się przeciwko niej – staję się przeto swobodny wobec historii. (D.II, s. 27)[13]

Ale wcale nie wystarczy, by podmiot wyodrębnił się z narodu. Jednostka, by próbować stworzyć swą autonomię, powinna starać się uzyskać odrębność także względem innych jednostek. Gombrowicz opisuje na przykład sytuację, gdy czytając czyjąś wypowiedź rzekomo zetknął się z poglądami, które mógłby uznać za zgodne ze swoimi własnymi:

...niemniej te zwroty budzą niepokój. Mógłbym podpisać się pod nimi, treść ich jest mi bliska. I właśnie dlatego, że bliskie pod względem treści, stają się niepokojąco wrogie. Gdyż treść pochodzi od kogoś innego, jest wynikiem innych światów, innego stylistycznego, duchowego zaplecza. (D.I, s. 18)

A ta wypowiedź prowadzi nas do innej, znacznie późniejszej:

Najgłębsze rozdarcie człowieka, jego krwawiąca rana, to właśnie to: subiektywizm – obiektywizm. Podstawowe. Rozpaczliwe. Relacja subiekt – obiekt, czyli świadomość i przedmiot świadomości jest punktem wyjściowym myślenia filozoficznego. Wyobraźmy sobie, że świat się redukuje do jednego jedynego przedmiotu. Gdyby nie było nikogo, kto by sobie istnienie tego przedmiotu uświadomił, on by nie istniał. Świadomość jest poza wszystkim, jest ostateczna, jestem świadomy moich myśli, ciała, wrażeń, doznań, dlatego to wszystko dla mnie istnieje. (...) istnienie drugiego człowieka jest nie do przyjęcia dla myślenia ścisłego, filozoficznego. A dlaczego? Gdyż jestem w ostatecznej swojej istocie, jak się rzekło, czystą świadomością, jestem podmiotem... A jeślibym przyjął, że inny człowiek też jest świadomością, to staję się w tej samej chwili obiektem dla tej cudzej świadomości, a więc rzeczą. Nie mogą istnieć dwa subiekty w myśleniu ścisłym, jeden wyklucza drugi. (D.III, s. 281-284)

Człowiek nie może pozwolić sobie na pełne uznanie drugiego człowieka, gdyż każda inna egzystencja stanowi zagrożenie dla jego egzystencji; konieczność odróżnienia siebie od drugiego nabiera wagi „ostatniej racji człowieczeństwa[14]”. Jedną z konsekwencji działania nastawionego na uzyskanie - za wszelką cenę - własnej autonomii, jest wzbudzanie niechęci u innych, gdyż konstruowanie siebie nieuchronnie wiąże się z„narzucaniem” swojego obrazu Innemu. A najdotkliwszym dla innych powinien być pisarz – tak też pisze Gombrowicz w Wywiadzie ze sobą samym, pisanym dla „Die Welt”:

Ponieważ jestem kimś; ponieważ jestem kimś bardzo spragnionym kształtu, najwyraźniejszego kształtu... więc jestem też kimś agresywnym... i mam wrogów, którzy mnie nienawidzą, nie, to za silne, którzy mnie nie znoszą, których drażnię... albowiem samo moje istnienie podważa ich istnienie. To duchowa walka o byt, stara jak świat. (D.III, s. 218-219)

Gombrowicz postuluje, by jednostka za wszelką cenę starała się uzyskać wobec innych autonomię, konsekwentnie skupiając się na sobie, na swojej indywidualności. Jednak zagrożenie, jakie stanowią dla „ja” inni, nie jest jedynym jego problemem. Problemem jest także absolutna niemożność objęcia siebie w całości, niemożność uzyskania pełni swojego obrazu. Dlaczego? Dlatego że człowiek żyje w czasie, to „instrument przetwarzający Niewiadome w Wiadome” (D.I, s.24) Formuła ta wymagała by pewnego dopełnienia – tak, człowiek przetwarza niewiadome w wiadome, ale tylko w określonym czasie. Częściej zaś cierpi, gdyż nie jest w stanie poznać swego kształtu przyszłego, dopowiedzieć sobie zakończenia, rozwiązania swej aktualnej sytuacji. W Dzienniku Gombrowicz trzykrotnie opisuje sytuację, gdy „spotyka” siebie z przeszłości i siebie teraźniejszego[15]. Pisze na przykład o tym, jak próbuje nawiązać z „Witoldem Gombrowiczem do epok niepowrotnych” (D.I, s. 119-121):

Na avenida Costanera, wpatrzony w fale wyrzucane w górę białymi kłębami przez kamienne obmurowanie brzegu z uporczywą furią, przyzywałem ja, dzisiejszy Gombrowicz, tamtego dalekiego mego protoplastę w całej jego drżącej i młodej bezbronności. Trywialność tamtych zdarzeń nabierała dziś dla mnie (dla mnie, który już wiedziałem, który dzisiaj byłem właśnie swoją ówczesną przyszłością, rozwiązaniem zagadki tamtego chłopca) otóż nabierała ona świętości legend o dalekich początkach; i dziś ja znałem powagę tamtego śmiesznego cierpienia, znałem ex post

Człowiekowi niejednokrotnie jego aktualna sytuacja wydaje się pozbawiona sensu, lub posiadająca sens zbyt trudny do uchwycenia. Jednak tragizm jego położenia w świecie polega na tym, że człowiek, gdy to mu tak bardzo potrzebne, nie zna uzupełnienia swojego losu. Dany jest mu zawsze tylko fragment jego rzeczywistości. I to bardzo skąpy fragment, gdyż przyszłość jest nam nieznana, zaś przeszłość ma tendencje do zacierania się. Podczas gdy człowiek starzeje się, dane jest mu niby coraz więcej wiedzy o jego życiu, jednak wiedza ta zawsze przychodzi za późno:

Moja kończąca się historia zaczyna mi sprawiać rozkosz wprost zmysłową. Zanurzam się w niej, jak w rzece niesamowitej, która dąży do wyjaśnienia. Powoli wszystko się uzupełnia. Wszystko się zamyka. Zaczynam już odczytywać siebie, choć z trudem i jakby przez mętne okulary. Jakże dziwne: na koniec, na koniec zaczynam widzieć własną twarz wyłaniającą się z Czasu. Towarzyszy temu przedsmak nieodwołalnej ostateczności. Patos. (D.II, s. 33-34)

Skoro człowiek nie jest w stanie objąć pełni swojej egzystencji, może jej jedynie „doznać”. Doznawanie to przebiega diachronicznie i – tym samym – skazane jest na fragmentaryczność.

Chcesz wiedzieć kim jesteś? Nie pytaj. Działaj. Działanie cię określi i ustali. Z działania twojego się dowiesz. Ale działać musisz jako „ja”, jako jednostka, bo tylko własnych potrzeb, skłonności, namiętności, konieczności możesz być pewny. Reszta – czyż to nie recytowanie, wypełnianie schematów, tandeta, kicz?

(...) Być kimś, to dowiadywać się nieustannie kim się jest, a nie – wiedzieć z góry. (D.II, s. 162)

Człowiekowi nie jest dana bezpośrednio wiedza o tym, jaki jest. Jednak jest świadomy, że jest, a w świadomości istnienia nic bardziej nie utwierdza, jak wrażliwość człowieka na ból. Jednostkowy, osobisty. „Człowiek rzeczywisty to taki, którego boli”. (D.III, s. 232-233) I nie chodzi tu jedynie o ból fizyczny, lecz także ten, który powstaje na skutek uświadomienia wszelkich swoich niemożności a także faktu bycia nieustannie deformowanym. A jeśli:

nigdy nie mogę być całkowicie sobą, jedyne co mi pozwala uratować od zagłady moją osobowość, to sama wola autentyczności, owo uparte wbrew wszystkiemu „ja chcę być sobą”, które jest niczym więcej jak tylko buntem tragicznym i beznadziejnym przeciw deformacji. Nie mogę być sobą, a jednak chcę być sobą i muszę być sobą – oto antynomia, z tych nie dających się uładzić... (D.II, s. 8-9)

IV.

Wiemy już mniej więcej jak układa się sytuacja „ja” i problemy, z którymi się boryka niejako wewnątrz swej egzystencji. Jednak człowiek przecież nigdy nie jest w stanie być rozpatrywany w oderwaniu od innych ludzi, z tego prostego powodu, że nigdy nie istnieje sam.

Kiedyś tłumaczyłem komuś, iż aby należycie odczuć kosmiczne zaiste znaczenie jakie dla człowieka ma człowiek, należy wyobrazić sobie co następuje: jestem zupełnie sam na pustyni; nigdy nie widziałem ludzi, ani nie domyślam się, że inny człowiek jest możliwy. Wtem ukazuje się w polu mego widzenia istota analogiczna, a jednak nie będąca mną – ta sama zasada wcielona w obce ciało – ktoś identyczny a jednak obcy – i ja doznaje jednocześnie cudownego uzupełnienia i bolesnego rozdwojenia. [podkreślenie moje – K.K.] Ale nad wszystkim góruje jedno objawienie: stałem się nieograniczony, nieprzewidziany dla siebie samego, pomnożony we wszystkich możliwościach swoich tą obcą, świeżą, a jednak identyczną siłą, która zbliża się do mnie jak gdybym to ja sam do siebie przybliżał się z zewnątrz. (D.I, s. 33-34)

Konsekwencji, wynikających z pomnożenia człowieka człowiekiem jest wiele. Przede wszystkim zaś dwie najważniejsze: każde „Ja” rodzi się w zetknięciu z innymi, jesteśmy więc zdolni do niczym nieograniczonego stwarzania siebie nawzajem. Siebie nawzajem, ale także poniekąd naszej rzeczywistości. Elementy takie jak: forma, sztuka, nauka, religie i ideologie to także efekty działania ludzkiej siły stwarzającej. Zajmijmy się najpierw wpływem człowieka na człowieka.

Człowiek jest stwarzany przez pojedynczego człowieka, przez inną osobę.

W przypadkowym zetknięciu. W każdej chwili. Mocą tego, że ja jestem zawsze „dla innego”, obliczony na cudze widzenie, mogący istnieć w sposób określony tylko dla kogoś i przez kogoś, egzystujący – jako forma – poprzez innego. (D.II, s. 8-9)

Aby ludzie mogli w ogóle żyć ze sobą, komunikować się, musiała się między nimi wytworzyć forma. Ludzie stykają się często zupełnie przypadkowo, a każde spotkanie może mieć wpływ na „ja”. Gdyż każdy człowiek, z którym się zetkniemy, wyzwoli w nas inne cechy. Każdy człowiek, którego spotkamy nieco inaczej nas odbierze. A każda forma odbioru nie pozostaje bez wpływu na nasz obraz, na wygląd naszego „ja”.

Erving Goffman, pisząc o teatralności ludzkich relacji, zwraca uwagę na fakt, iż każdy człowiek posiada własny obraz sytuacji, w której się znajduje. Jednak w każdej chwili może się pojawić w naszej sytuacji drugi człowiek, a gdy to się dzieje, jego działania muszą wpłynąć na tworzoną przez nas definicję sytuacji[16].

Sytuację komplikuje jeszcze fakt, że człowiek, z którym się stykamy nigdy nie jest w stosunku do nas neutralny i bezinteresowny. Według Gombrowicza, w relacjach międzyludzkich nie ma szans na dialog – ludzie, chcąc koegzystować, muszą konstruować dla siebie określone formy postępowania. Tu nieodzowna jest hierarchia: ludzie muszą ustawiać się w układach dominacji i podległości, ponieważ relacje partnerskie są niemożliwe[17].

Jak pisze Gombrowicz:

Mój człowiek jest stwarzany od zewnątrz, czyli z istoty swej nieautentyczny – będący zawsze nie sobą, gdyż określa go forma, która rodzi się między ludźmi. Jego „ja” jest mu zatem wyznaczone w owej „międzyludzkości”. (D.II, s. 8-9)

Sens czyjegoś życia, czyjejś działalności, określa się pomiędzy danym człowiekiem a innymi. Nie tylko ja nadaję sobie sens. Także inni mi nadają sens. Ze starcia tych interpretacji powstaje jakiś trzeci sens, który mnie wyznacza. (D.I, s. 231)

Jak już wspomniano, ludzie stwarzają nie tylko siebie nawzajem. Ludzie stwarzają sobie filozofię, idee, sztukę, religię, a nawet – wartości. Nie w sumieniu jednostki tkwi sprężyna działania, lecz w tym stosunku, który wytwarza się między nią a innymi ludźmi. Nie dlatego popełniamy zło, że zniweczyliśmy w sobie Boga, lecz ponieważ Bóg a nawet szatan są nieważni, gdy sankcją czynu staje się drugi człowiek[18]. (D.I, s. 70)

V.

Wreszcie dochodzimy do trzeciej rzeczywistości, która dotyka jednostki, czyli do tak zwanego „świata fizycznego”. I tu sytuacja człowieka nie jawi się wcale optymistyczniej niż powyższych dwóch rozdziałach pracy.

Natura wedrzeć się może w życie człowieka nawet w najmniej spodziewanym momencie. Potwierdzić to może chociażby taki cytat:

Spacerowałem po alei eukaliptusowej gdy wtem zza drzewa wylazła krowa. Przystanąłem i spojrzeliśmy sobie oko w oko. Jej krowiość zaskoczyła do tego stopnia mą ludzkość – ten moment, w którym spojrzenia nasze się spotkały, był tak napięty – że stropiłem się jako człowiek, to jest w moim, ludzkim, gatunku. Uczucie dziwne i bodaj po raz pierwszy przeze mnie doznane – ten wstyd człowieczy wobec zwierzęcia. Pozwoliłem żeby ona spojrzała na mnie i zobaczyła mnie – to nas zrównało – wskutek tego stałem się także zwierzęciem – ale dziwnym, powiedziałbym nawet, niedozwolonym. Poszedłem dalej podejmując przerwany spacer, ale poczułem się nieswojo... w naturze, która otaczała mnie z zewnątrz i jakby... oglądała mnie. (D.II, s. 34)

Człowiek nie wie, jak się zachować wobec natury. Skoro nie wie, czego może się spodziewać po drugim człowieku (będącym jednak tworem do niego chociaż minimalnie podobnym), tym bardziej nie wie nic o zagrożeniach, jakie może nieść świat naturalny. Świat, w którym przyszło żyć człowiekowi Gombrowicza, jest z natury swej demoniczny. To chaos i niewiadome. Autor Dziennika określa wszechświat jako „bezdenną otchłań”.

Czyż glob ziemski, sam zawieszony, może zapewnić grunt pod nogami?

Świadomość otaczającego zewsząd chaosu sprawia, że człowiek próbuje go jakoś na własną rękę opanować. Jednak nie dane mu są stosowne do tego narzędzia, chcąc skonstruować sobie w świecie porządek człowiek próbuje kojarzyć różne fakty, które mu się przydarzają. Z chęci łączenia wątków w całość wynika, że człowiek w nawet najbardziej niedorzecznych połączeniach umie ujrzeć momentami pewną logikę.

W zamęcie życia mojego, w tym nieładzie zdarzeń, zauważyłem od dawna pewną logikę w narastaniu wątków. Gdy jakaś myśl staje się dominująca, zaczynają mnożyć się fakty zasilające ją z zewnątrz, to wygląda, jakby rzeczywistość zewnętrzna zaczynała współpracować z wewnętrzną. (D.II, s. 97).

Ale ta pozorna logika łączonych faktów prowadzi podmiot najczęściej donikąd (odbicie takiego twierdzenia możemy znaleźć na przykład w Kosmosie).

Z bezmiaru dziejących się zjawisk wokół mnie, wyławiam jedno. Spostrzegam, na przykład, popielniczkę na moim stole (reszta przedmiotów na moim stole usuwa się w niebyt). Jeśli zdołam uzasadnić, dlaczego popielniczkę akurat zauważyłem („chcę strząsnąć popiół z papierosa), wszystko jest w porządku. Jeśli spostrzegam popielniczkę przypadkowo, bez żadnej intencji, i nie wracam więcej do tego spostrzeżenia, też wszystko, jak trzeba. Jeśli jednak, zauważywszy to zjawisko bez znaczenia, powrócisz do niego po raz drugi... biada! Dlaczego znów ją zauważyłeś, jeśli bez znaczenia? Ach, więc jednak coś znaczy dla ciebie, jeśli powróciłeś?... Oto jak, przez sam fakt, że bezprawnie skupiłeś się na tym zjawisku o sekundę dłużej, rzecz ta już zaczyna się wyróżniać, staje się znamienna... Nie, nie (bronisz się) to zwykła popielniczka! Zwykła? Dlaczego bronisz się przed nią, jeśli zwykła?

Oto jak zjawisko staje się obsesją.

Czy rzeczywistość z istoty swojej jest obsesjonalna? Wobec tego, że światy nasze budujemy, kojarząc zjawiska, nie zdziwiłbym się, gdyby u prapoczątku czasów było skojarzenie dwukrotne. Ono wytycza kierunek w chaosie i jest początkiem ładu.

W świadomości jest coś takiego, jakby sama dla siebie była pułapką. (D.III, s. 204-205)

W ten sposób niemożność zdefiniowania wszechświata wpływa także na rozpad jednostki, ponieważ nie ma dla niej większego zagrożenia niż fragmentaryczność, której nieustannie jest poddawana.

Gdybym mógł przez sekundę bodaj sprostać całości. Ciągle żyć tylko fragmentami – ułamkami? Skupiać się zawsze na jednej rzeczy, aby wymknęły się wszystkie pozostałe? (D.II, s. 195)

Jednostka u Gombrowicza opanowana jest lękiem. Fragmentaryczność dostępnego jej doznania rzeczywistości sprawia, iż popada w obsesję, że podczas gdy podmiot poddaje się rozważaniu jednej rzeczy, gdzieś, za jego plecami toczy się coś, o czym nie ma pojęcia, co jednak stanowić może dla niego zagrożenie. Tak przedstawia sytuację pisarz wielokrotnie:

i przypomniałem sobie jak w dzieciństwie, na wsi, wieczorem przy lampie wyczuwałem nieraz że w ciszy, w bezruchu, coś się dzieje bez przerwy, coś demonicznego... (D.I, s. 180)

Podobną sytuację rysuje w Diariuszu Rio Parana[19]:

Płynęliśmy na północny zachód a wskutek wszechobejmującej nocy płynięcie nasze stało się, wraz z deszczem, jedyną najwyższą ideą, zenitem wszechrzeczy.

W tym fragmencie dziennika, grozę sytuacji ma potęgować wielokrotnie powtarzana forma „płynęliśmy”. Statek płynął i płynął, nic się nie działo:

ale to właśnie, że „nic się nie stało” jest ważniejsze i bodaj okropniejsze niż gdyby stało się coś. Oto zdarzenie: usiłowałem zasnąć i zapadłem w głęboki sen (bo mało spałem ostatnio), ale naraz zbudziłem się przejęty do cna straszną, gniotącą troską że coś się dzieje... nad czym ja nie panuję... coś poza mną.

Płynięcie to formuła, która u Gombrowicza określa często właśnie demoniczność:

Boże, wybaw od rzeki z zewnątrz opływającej i gorszej jeszcze rzeki, która środkiem moim pędzi – od wiru wewnętrznego – od rozproszenia mojego na tysiąc momentów! Od mgławicy mojej! Tumanu mego! Od popłochu, którym jestem. (D.II, s.196)

Pisarz podkreśla, że dostępna mu wiedza, zarówno o sobie, jak i o świecie jest tak nikła, tak fragmentaryczna, że czyni go zupełnie bezradnym wobec rzeczywistości[20].

Według Gombrowicza:

Istnieją dwa porządki: ludzki i nieludzki. Świat jest absurdem i potwornością dla naszej nieziszczalnej potrzeby sensu, sprawiedliwości, miłości. Prosta myśl. Niewątpliwa. (D.II, s. 16-17)

Jednak podobnie jak określał konieczność niezgody na próbę deformacji „ja”, nie zgadza się także na zrezygnowanie z poszukiwania sensu, sprawiedliwości i miłości:

Nie róbcie ze mnie taniego demona. Ja będę po stronie porządku ludzkiego (i nawet po stronie Boga, choć nie wierzę) aż do końca moich dni; także umierając. (D.II, s. 16-17)

Co jest ucieleśnieniem zła w świecie Gombrowicza? Ból. Problemowi bólu, zła i cierpienia poświęca wiele miejsca Jan Błoński w studium Gombrowicz i rzeczy ostateczne[21].

Możemy zaobserwować pewną koncepcję „diabła”, skonstruowaną przez Gombrowicza w Dzienniku[22] (poświęca on temu problemowi dwa rozdziały). W pierwszym z nich dominuje przedstawianie chaosu, demonizmu, obsesjonalności świata. Zaś drugi rozdział to przejmujący zapis człowieczego bólu, przed którym nijak nie jesteśmy w stanie uciec[23].

Ja bardzo boję się diabła. Dziwne wyznanie na ustach niedowiarka. Od idei diabła nie jestem w stanie się uwolnić... To błąkanie się straszności w najbardziej bezpośrednim moim pobliżu... Cóż z policji, z praw, ze wszystkich zabezpieczeń i środków ostrożności, jeśli Potwór przechadza się wśród nas swobodnie i nic nas przed nim nie chroni, nic, nic, żadnej zapory między nim a nami. Ręka jego wśród nas swobodna, jak najswobodniejsza! Cóż oddziela błogostan spacerowicza od podziemia rozwrzeszczanego głosem udręczonych – co? nic zupełnie, przestrzeń tylko, pusta... Ta ziemia, po której stąpamy, tak pokryta jest bólem, brodzimy w nim po kolana – i jest to ból dzisiejszy, wczorajszy, przedwczorajszy, oraz sprzed tysiącleci – albowiem nie trzeba się łudzić, ból nie rozpływa się w czasie i krzyk dziecka sprzed trzydziestu wieków nie jest ani trochę mniej krzykiem od tego, który trzy dni temu się rozlegał. Jest to ból wszystkich pokoleń i wszystkich istnień – nie tylko człowieka. I wreszcie... ależ kto wam powiedział, że śmierć może wam przynieść, wyzwalając z tego świata, jakieś ukojenie?

A jeśli „tam” są tylko pająki? A jeśli tam jest ból, przekraczający nieskończenie wszystko, co możemy sobie wyobrazić? Nie drżysz zanadto przed tą chwilą, gdyż oddajesz się złudnej pewności, że za tą ścianą nie może cię spotkać nic co by było zupełnie nieludzkim – skąd ta pewność? Co cię do niej upoważnia? Czyż w łonie tego, nawet naszego, świata nie zawiera się jakaś zasada piekielna, niedostępna człowiekowi, nie do ogarnięcia ani rozumem ludzkim ani uczuciem? Gdzież więc gwarancja, że tamten świat ma być bardziej ludzki? A może on jest nieludzkością samą, zaprzeczeniem zupełnym naszej natury? Ale my nie możemy tego przyjąć do wiadomości, gdyż człowiek – i to jest pewne – z natury nie jest zdolny pojąć zła. (D.II, s.193)

VI.

W podsumowaniu należałoby ponowić pytanie o osobę nadawcy Dziennika. Czy jest nim sam autor, czy tylko pewien zaprojektowany podmiot literacki?

Kazimierz Adamczyk, w cytowanym już studium, stwierdza, iż „Najistotniejszym rysem diarysty jest nieustanne ponawianie pytania o własną tożsamość”[24]. Podkreśla, że pragnie bronić takiej lektury Dziennika Gombrowicza, która zmierzałaby do dostrzeżenia w tekście zapisu konkretnej egzystencji.

Podkreśla, iż:

(...) mówi Witold Gombrowicz, który w heroiczny wysiłku poszukuje swego nieosiągalnego „ja” i który w gatunku zwanym dziennikiem odnajduje jedyną szansę jego przemycenia[25].

Ja także odczytuję w Dzienniku przejmujący zapis jednostkowej egzystencji. Ale także uniwersalne opinie na temat egzystencji ludzkiej w ogóle. Jaki jest człowiek według Gombrowicza[26]?

Na pewno słaby, niedostatecznie osadzony w sobie i w świecie, nieustannie narażony na ryzyko ulegnięcia deformacji. Uzależniony od innych i zagubiony w świecie, którego nie rozumie. Czy zatem tego gombrowiczowskiego człowieka możemy w ogóle nazywać podmiotem? Czy to ja ma jakąkolwiek rację bytu? Tak. Gdyż siła jego człowieczeństwa polega na woli bycia autentycznym:

Chcę być sobą, tak, choć wiem że nie ma nic bardziej zwodniczego niż to „ja” nieosiągalne, wiem też, że cały honor i wartość życia polega na nieustannej za nim pogoni, nieustannej jego obronie. (D.I, s. 305-306)

Owo „ja chcę być ja”, to cały sekret osobowości, ta wola, ta żądza, decyduje o naszym stosunku do deformacji, sprawia, iż deformacja zaczyna boleć. Choćby mnie siły zewnętrzne ugniatały, jak figurkę z wosku, pozostanę sobą póki będę nad tym cierpiał, przeciw temu protestował.

W proteście przeciw zniekształceniu zawiera się nasz kształt autentyczny. (D.II, s. 276-277)

BIBLIOGRAFIA

Literatura podmiotu

Gombrowicz W., Dziennik 1953-1956, Kraków 2004.

Gombrowicz W., Dziennik 1957-1961, Kraków 2004.

Gombrowicz W., Dziennik 1961-1969, Kraków 2004.

Gombrowicz W., Testament, Warszawa 1990.

Literatura przedmiotu

Adamczyk K., Dziennik jako wyzwanie. Lechoń, Gombrowicz, Herling-Grudziński, Kraków 1994.

Berne E., W co grają ludzie: psychologia stosunków międzyludzkich, przeł. P. Izdebski, Warszawa 2004.

Błoński J., Forma, śmiech i rzeczy ostateczne. Studia o Gombrowiczu, Kraków 2003.

Czermińska M., Autobiograficzny trójkąt. Świadectwo, wyznanie i wyzwanie, Kraków 2000.

Goffman E., Człowiek w teatrze życia codziennego, przeł. H i P. Śpiewakowie, Warszawa 1981.

Jarzębski J., Gra w Gombrowicza, Warszawa 1982.

Lejeune P., Pakt autobiograficzny, „Teksty” 1975, nr 5.

Markowski M.P., Czarny nurt. Gombrowicz, świat, literatura, Kraków 2004.

Miłosz Cz., Kim jest Gombrowicz, „Kultura” (Paryż) 1970, nr 7/8.

[1] M. Czermińska, Autobiograficzny trójkąt. Świadectwo, wyznanie i wyzwanie, Kraków 2000.

[2] Cyt. za Czermińską: R. Zimand, Diarysta Stefan Ż., Wrocław 1990, rozdz. O literaturze dokumentu osobistego w ogóle a diarystyce w szczególności, s. 6-45.

[3] por. M. Czermińska, op.cit., s. 11-52.

[4] Ibidem, s. 25.

[5] Ibidem, s. 34-35.

[6] Cytaty z Dzienników W. Gombrowicza lokalizuję za pomocą następującego klucza: D.I – Dziennik 1953-1956, Kraków 2004; D.II – Dziennik 1957-1961, Kraków 2004; D.III – Dziennik 1961-1969, Kraków 2004.

[7] por. K. Adamczyk, Dziennik jako wyzwanie. Lechoń, Gombrowicz, Herling-Grudziński, Kraków 1994, s. 22.

[8] por. Ibidem, s. 19-20.

[9] Ph. Lejeune, Pakt autobiograficzny, „Teksty” 1975, nr 5.

[10] W. Gombrowicz, Testament, Warszawa 1990, s. 10.

[11] por. J. Jarzębski, Gra w Gombrowicza, Warszawa 1982, s. 92. Z klasyfikacją Jarzębskiego polemizuje Michał Paweł Markowski, który rzeczywistość u Gombrowicza widzi jako inne trzy przestrzenie: codzienność, demoniczność i niesamowitość. Zainteresowanych odsyłam do książki tego badacza: Czarny nurt. Gombrowicz, świat, literatura, Kraków 2004, w której poza krytyką poglądów Jarzębskiego można znaleźć polemiki z niemal wszystkimi badaczami „zasłużonymi” w gombrowiczologii.

[12] Pisząc o „niewdzięcznej naszej historii” mam na myśli dość powszechną – nawet w dzisiejszych czasach – wizję Polski, według której słabość naszego państwa jest zdeterminowana w przeważającej mierze negatywnymi, zewnętrznymi czynnikami politycznymi i – szerzej – historycznymi; nie wynika zaś z cech narodowych i sposobów postępowania samych Polaków.

[13] Tutaj warto by jeszcze przywołać sposób Gombrowicza na „rozprawianie się” z naszymi kompleksami narodowymi poprzez zabieg ich ujawnienia – por. D.I, s. 14-16).

[14] Por. D.III, s. 64-65.

[15] Por. D.I, s.119-121; D.I, s.149; D.III, s.93-95.

[16] Por. E. Goffman, Człowiek w teatrze życia codziennego, przeł. H i P. Śpiewakowie, Warszawa 1981, s. 41.

[17] Tę sytuację współzależności ludzkich bardzo wnikliwie opisuje Eric Berne (W co grają ludzie: psychologia stosunków międzyludzkich, przeł. P. Izdebski, Warszawa 2004). Badacz przedstawia trzy role, w których względem siebie występujemy: rolę dziecka, dorosłego oraz rodzica. Przy czym podkreśla, jak rzadko komunikujemy się ze sobą na zasadzie partnerskiej: zazwyczaj jedna ze stron stara się narzucić swoją dominację drugiej.

[18] Por. D.II, s.199-200 – potwierdzenia swego sposobu myślenia szuka Gombrowicz w Zbrodni i karze – dowodzi, że poczucie winy u Raskolnikowa jest uwarunkowane nie jego jednostkowym sumieniem, a opinią ogółu.

[19] Por. D.I, s. 312-318.

[20] Por. D.I, s.281-282.

[21] Por. Jan Błoński, Gombrowicz i rzeczy ostateczne, w: tegoż: Forma, śmiech i rzeczy ostateczne. Studia o Gombrowiczu, Kraków 2003.

[22] D.II, s. 189-202 (rozdz. XIV); D.II, s. 283-283 (rozdz. XXI).

[23] Gombrowicz zresztą niejednokrotnie podkreślał swoje uwrażliwienie nie tylko na ból ludzki, także na ból innych stworzeń – por. na przykład D.II, s. 39.

[24] K. Adamczyk, op. cit., s. 105.

[25] Ibidem, s. 108.

[26] Autor sam formułuje odpowiedź na to pytanie: „Oto pokrótce cechy mojego człowieka: 1)Człowiek stwarzany poprzez formę, w najgłębszym, najogólniejszym znaczeniu. 2)Człowiek jako wytwórca formy, jej niezmordowany producent. 3)Człowiek zdegradowany formą (będący zawsze „niedo” – niedokształcony, niedojrzały). 4)Człowiek zakochany w niedojrzałości. 5)Człowiek stwarzany przez Niższość i Młodszość. 6)Człowiek poddany „międzyludzkiemu”, jako sile nadrzędnej, twórczej, jedynej dostępnej nam boskości. 7)Człowiek „dla” człowieka, nie znający żadnej wyższej instancji. 8)Człowiek dynamizowany ludźmi, nimi wywyższony, spotęgowany.” (D.II, s. 11)

ABSTRAKT

Przedmiotem niniejszego szkicu jest próba odtworzenia wizji człowieka, jawiącej się na kartach Dziennika Witolda Gombrowicza. Na pierwszą część pracy składają się rozważania dotyczące dziennika jako gatunku prozy autobiograficznej oraz specyfiki postawy narracyjnej autora Dziennika. Autorka zwraca tu uwagę na szczególną rolę Witolda Gombrowicza w kształtowaniu „postawy wyzwania” w polskiej diarystyce. W dalszej części artykułu autorka zastanawia się nad strukturą opisywanej przez pisarza rzeczywistości i zagrożeniami, jakie niesie ona dla poznającego podmiotu. Rozważa kolejno: narracyjny charakter ludzkiego doświadczenia i niemożność objęcia przez człowieka pełni swego istnienia; uwikłania jednostki w relacji z Innym, deformacje, na jakie skazuje nas wytwarzana w ludzkiej komunikacji forma i wreszcie – obsesjonalność i demoniczność otaczającego nas świata. Owe rozważania prowadzą do pytania o rację bytu nowoczesnej podmiotowości i możliwość zachowania jednostkowej tożsamości.