Dlaczego aktualnie żywimy ową „dyskretną chęć doświadczania tego lęku”?
Myślę, że podobnie jak w przypadku doświadczania bólu, strach może być narzędziem pozwalającym badać swoje granice. Boimy się tego, co zagraża naszej tożsamości, moralności, samokontroli. Jeżeli zaś chodzi o „aktualność” tej chęci, mogę wypowiedzieć się jedynie z mojej perspektywy. Wydaje mi się, że jest to bardzo złożone zagadnienie i jest to temat na inne, bardziej obszerne i analityczne rozważania. W skrócie: z własnych obserwacji widzę, że istnieje w społeczeństwie coś, co nazywam oczekiwaniem katastrofy. Współczesne filmy katastroficzne skupiają się, nie jak kilka dekad temu – na zagładzie nuklearnej, ale na katastrofach ekologicznych czy klimatycznych. Na taki rodzaj lęku jest dzisiaj zapotrzebowanie, bo takie problemy stoją przed ludzkością. To rodzaj zbiorowego lęku: coś nadejdzie i skończy się znany nam ład społeczny, rozpadnie system prawny oraz moralny, a wszystko, co daje nam poczucie bezpieczeństwa, zostanie zastąpione przez chaotyczne ratowanie swojego bytu. Z drugiej strony, lęk jest czymś, co wydaje się scalać grupy. Wspólny wróg/problem wymaga zawarcia różnych kompromisów, porzucenia własnych interesów i rozpoczęcia działań grupowych. W okresach dobrobytu, czyli takich, jak nasz, w którym zapewnione jest funkcjonowanie z dostępem do żywności, wody, schronienia, wyimaginowane zagrożenie pomaga utrzymać więzi społeczne. Na nasze nieszczęście, w obliczu prawdziwych zagrożeń, społeczeństwo namiętnie fantazjuje o imigrantach, popijając z jednorazowych kubków.
Jakie są źródła strachu, lęku?
Znowu wrócę tu do stwierdzenia, że strach i lęk wydają mi się w jakiś sposób bardzo prymarne, ale też wspólne dla niemal wszystkiego, co żywe. To znaczy, że wspólnota lęku jest o wiele większa niż społeczność ludzka. Układ nerwowy roślin pozwala im odczuwać strach. Mechanizm lęku pomaga nam unikać zagrożenia, a w konsekwencji utraty życia. Strach i życie funkcjonują w dwuznacznej relacji. Ja myślę o nim raczej pozytywnie, ponieważ włącza mnie w największą z możliwych wspólnot na najbardziej intymnym poziomie.
Czy strach i lęk definiuje Pani w taki sam sposób, czy coś je rozróżnia?
Z definicji strach jest ukierunkowany, posiada konkretną formę. Można się bać tego lub tamtego, a więc ma on swój zdefiniowany podmiot, który znajduje się na zewnątrz. Czasem jednak ów podmiot może wtargnąć i zburzyć nasz porządek. Wiemy, jak go rozpoznać, jak w razie zagrożenia reagować agresją bądź siłą. Z lękiem zaś nie można walczyć, jest raczej stanem niż uczuciem. Nie da się go pokonać, ponieważ nie jest czymś, co przychodzi z zewnątrz. Jest nieokreślony, związany niejako z przeświadczeniem, że coś się stanie albo, co gorsza, dzieje. Jest jak grawitacja – związany z ciałem i niedający się oszukać.
Jak widzi Pani przyszłość człowieka, jego stosunek do zastanych dualizmów: natura – kultura, człowiek – zwierzę?
W pytaniu o przenikanie się świata ludzi i zwierząt jest akceptacja pewnej opozycji, ja ją dobrze rozumiem. Nie chcę podejmować z nią walki, oznaczałoby to bowiem jeszcze większe przyzwolenie na istnienie owego dualizmu. Staram się, aby moja praca nie opowiadała się po jednej lub drugiej stronie granicy tego, co ludzkie a nie-ludzkie/złe-dobre, lecz by skupiała się na samym podziale. Żeby przekraczać granicę, utrzymywać myślenie w stanie karnawału, przemytu i balansowania, należy tę granicę subtelnie podtrzymywać. Nie „stawać się zwierzęciem”, ale stawać się zwierzęciem, którym jest człowiek. To jest antyhigieniczna filozofia, ale nie jestem filozofem, więc nie muszę obawiać się konsekwencji. W sztuce właśnie jest coś, co pozwala zawiesić zwyczajne, codzienne funkcjonowanie – coś jak Bataillowskie święto, podczas którego ludzie oddają się odruchom tłumionym w świeckim, zwykłym czasie. Dla mnie nie ma tu dychotomii sacrum-profanum, jest tylko przyjemność herezji.
Ponoć przyznaje się Pani do podejścia antynaturalistycznego. Co niesie ze sobą tego typu deklaracja?
Naturalizm to romantyczna i naiwna perspektywa, która mówi, że wszystko, co pochodzi z Natury – rozumianej jako przestrzeń pozbawiona wpływu człowieka – jest dobre i właściwe. Z Naturą się nie dyskutuje. Bruno Latour w swojej Polityce natury ucieka się do mitu, jaskini Platona, która ilustruje również współczesne stosunki między społeczeństwem, Naturą i Nauką. Mit ten jest oczywistą alegorią zerwania: subiektywne, społeczne i wulgarne życie w ciemnocie jaskini istnieje poza prawdą „nie uczynioną ludzką ręką”, czyli Naturą składającą się z wszelkich prawd. Bez tego zerwania nie byłoby Nauki – w jaskini pojawia się bowiem postać Mędrca, który z największym trudem zrywa kajdany i wydostaje się na zewnątrz, aby kontemplować obiektywny świat, a następnie wraca po to, by wprowadzić porządek praw naukowych. Mędrzec/Naukowiec wypowiada się więc w imieniu Natury, nie dając jej jednocześnie prawa głosu. Z kolei opublikowany w 1762 roku traktat pedagogiczny Jana Jakuba Rousseau, Emil, czyli o wychowaniu (oryg. fr. Émile, ou De l'éducation), opisuje modelowy dla naturalistycznych koncepcji sposób wychowania dziecka. Mimo początkowego skandalu, jaki towarzyszył książce, zyskała ona ogromną popularność. Pedagogika naturalistyczna epoki oświecenia w swoich głównych założeniach polegała na wyeliminowaniu złych wpływów kultury – natura dziecka z zasady jest moralna i poprzez wyzwolenie naturalnych, spontanicznych oraz indywidualnych sił rozwinie się w dobrym kierunku. Moralne jest więc to, co zgodne z naturą, a zdobyte za pomocą rozumu. Młody Emil dorasta w wiejskim plenerze pod opieką matki, która dba o jego rozwój fizyczny, a następnie pod okiem ojca lub opiekuna, który przekazuje mu wiedzę, uczy się myślenia praktycznego oraz samodzielnego wyboru wiary. Zwieńczeniem zgodnego z naturą wychowania ma być odnalezienie partnerki, w przypadku tytułowego bohatera – Zofii. O ile rady dotyczące wychowania młodzieńca zajmują cztery tomy książki, to cała edukacja Zofii zawiera się zaledwie w jednym. Od najmłodszych lat jest ona uczona, aby, zgodnie ze swoją naturą, zostać żoną i matką, zbędne zaś są jej dodatkowe zainteresowania i talenty. Od początku jest bowiem wychowywana na partnerkę Emila, który (…) jest samcem w pewnych tylko momentach, kobieta pozostaje samicą przez całe życie, a przynajmniej dopóki jest młoda. Płeć narzuca się jej ustawicznie i we wszystkim. Rousseau nakreślił szkic dla myślenia emancypacyjnego – co jest ciekawe zwłaszcza w kontekście tego, czego dzisiaj oczekujemy od demokracji – wyłączając jednak z niego połowę gatunku ludzkiego. W tej sielance czają się więc raczkujące totalitaryzmy. Natura człowieka jest tu wynalazkiem człowieka-mężczyzny. Idąc jeszcze dalej, rozwijanie, interpretowanie i laicyzowanie argumentów ze świeżej jeszcze dziedziny genetyki skutkowało stawianiem coraz bardziej śmiałych tez o istnieniu ras wyższych i niższych. Teorie rasowe padły tym samym na odpowiedni grunt, jakim był Volkizm. Ta mistyczna i neopogańska ideologia wydaje się z perspektywy czasu irracjonalna. Nie odrzuca ona bowiem wiary w duszę, wręcz przeciwnie, zakłada skomplikowany związek duszy z Duszą Ludu (niem. Volk), która zaś kształtowana jest przez geograficzny krajobraz. Volk jest wrodzony i dziedziczny, determinuje cechy narodowe. Pochodzący z jałowych, pustynnych terenów Żydzi mieli odznaczać się płytką osobowością i oschłym charakterem, Słowianie – żerowaniem na niższych instynktach itd. W przeciwieństwie do Żydów, Słowian czy Romów ludy Pragermanii – osoby o niebieskich oczach i jasnych włosach – prowadziły tryb osiadły, związany z żyzną glebą, bujnymi lasami oraz wiejskim życiem z dala od zdemoralizowanej kosmopolitanii. Ta przestrzeń życiowa (niem. Lebensraum) była terenem, który należał się rasie Panów usprawiedliwiających politykę ekspansji poprzez zawieszenie nad życiem gróźb Natury. Naturalizm zakłada, jakoby człowiek był jakimś bytem żyjącym w świecie równoległym do świata materii, zaś świat ten stanowił skarbnicę wszelkich prawd. Ową teorię możemy zilustrować historią ostatniego nosorożca białego żyjącego na wolności (dokładniej w kenijskim schronisku), którego całodobowo pilnuje uzbrojona straż. Ten ostatni przedstawiciel swojego gatunku, samiec bez szans na przekazanie swoich genów, stanowi rodzaj zarzutu skierowanego do cywilizacji i Kultury. Dyskusja o nosorożcu staje się Opowieścią o Naturze – o jej bronieniu, niszczeniu, ochranianiu i zapominaniu – której narratorem jest Kultura. Więc nasz problem tkwi w Opowieści. Naturalizm zatacza błędne koło – chce bronić Naturę przed człowiekiem i jego wpływem. Problem w tym, że w przeważającej mierze to ludzie są naturalistami. Wycinanie lasów i sadzenie lasów, które w Opowieści reprezentuje zły i dobry człowiek, prowadzi do tego samego morału. Tu nie chodzi o wejście w dialog z Naturą, ale o opresyjną troskliwość i wzięcie pod opiekę bytów, którym odebrano głos. Gdyby przyjrzeć się wszelkim formom pomocy, znajdzie się w nich utajony mechanizm władzy – Natura, przyroda, krajobraz i nie-ludzkie gatunki oczekują pomocy ze strony człowieka. Czy w poczuciu winy może kryć się duma? To chyba właśnie czuły punkt antropocentryzmu, który opłakuje umierającą Matkę Naturę za pomocą chóru ekologów oskarżających „niszczycieli”. Zarówno jedni, jak i drudzy biorą udział w tej samej grze w Naturę i Kulturę.
Czy zagadnienie strachu w Pani sztuce można odnieść wyłącznie do tej wystawy, czy podejmowane jest również w innych realizacjach, dziełach? Jaką rolę odgrywa ono w kontekście całej twórczości?
Wszystkie moje narracje mają otwartą kompozycję, chcę angażować widza. To on musi zwrócić się do swoich doświadczeń, emocji i wiedzy. Wchodzi w dialog z dziełem, które nie daje odpowiedzi, ale zadaje pytanie. Im bardziej nietaktowne, niedorzeczne, absurdalne pytanie zada sobie odbiorca, tym lepiej. Niepewność tego, z czym mamy do czynienia, co to znaczy i jak się do tego ustosunkować, wywołuje u odbiorcy dyskomfort, lęk, który fascynuje bądź odrzuca. Człowiek, który przekonuje się, że nie zna wszystkich odpowiedzi, wydaje się mniej niebezpieczny.
Czy planuje Pani jakąś kolejną wystawę/realizację poruszającą podobny problem?
Skupiam się teraz na końcu świata, a konkretnie na języku tej narracji. Koniec świata brzmi dramatycznie, może być modernistyczny, postmodernistyczny, humanistyczny lub posthumanistyczny. W tym temacie żadna z powyższych form mnie nie zadowala, one raczej dotyczą sposobów przetrwania. Chciałabym się zwrócić do bardziej pogardzanej, infantylizowanej formy – baśniowości. Lęk nie jest racjonalny, więc po co o nim rozmawiać w racjonalny sposób.
Natalia Janus-Malewska – pochodzi z Krakowa, a mieszka i pracuje w Szczecinie, gdzie ukończyła studia magisterskie na Wydziale Malarstwa i Nowych Mediów na Akademii Sztuki. Bada lęki, mity oraz dualizmy obecne we współczesnej kulturze. Interesują ją zwłaszcza wątki nie-ludzkie (non-human) i abject. Wykonuje rzeźby, obiekty, instalację, a także wideo.
Martyna Jeleń - studentka ostatniego roku filologii polskiej na Uniwersytecie Jagiellońskim.