Niczego o nas nie ma w konstytucji. O strategiach (anty)politycznych w poezji Marcina Świetlickiego w kontekście twórczości poetów "brulionu"

„Niczego o nas nie ma w konstytucji”.

O strategiach (anty)politycznych

w poezji Marcina Świetlickiego

w kontekście twórczości poetów „brulionu”

Magdalena Kunz

Wdzięczny będę za wzięcie pod uwagę następującego oświadczenia:

Marcin Świetlicki jest zwolennikiem poglądu,

że już bardziej pory roku aniżeli wydarzenia polityczne wpływają na poezję[1].

Już po debiutach poetów „brulionu”, poezję młodych twórców wywodzących się z tej formacji czytywano często w mniej więcej takim duchu:

Zasadnicza opcja rozpoznawalna w różnorakich konkretyzacjach nowej liryki, polega [...] na dążeniu, by otaczający jednostkę „tu i teraz” świat sprowadzić do właściwych, czyli przyswajalnych i akceptowalnych przez podmiot, wymiarów, by wyłuskać go z oprawy różnych sztucznych naleciałości ideowo-pragmatycznych, pozbawić jednowymiarowej funkcji przestrzeni zdominowanej przez ideologię, wysłużone symbole i mity, z jednej strony stymulowane przez narodową tradycję patriotyczno-romantyczną, a z drugiej przez całą, oficjalną [...] socjosferę[2].

Podkreślano dokonującą się na wielu płaszczyznach poetyckiej wypowiedzi prywatyzację sfery lirycznego obszaru zainteresowań młodych twórców, którzy w nonszalanckim geście odrzucenia zarówno literackiej tradycji, jak i zasadności podejmowania tematyki wykraczającej poza trudno uchwytną „sferę prywatną”, dokonali ostatecznego wyrugowania ze swojej twórczości problematyki szeroko rozumianej polityki i polityczności. W 1993 roku w tomie esejów Najryzykowniej, Andrzej Sosnowski tak pisał o twórczości brulionistów:

Szybka „pluralizacja” polskiej rzeczywistości przyniosła najpierw utratę uniwersalnej i jednolitej podstawy, tak drogiej poetom „naiwnym”, a następnie zanik ideologicznie słusznej strony, a zatem rozpad sytuacji dialektycznej, która stanowiła locus tamtej poezji. Taka utrata gruntu pociąga za sobą przesunięcia na wszystkich poziomach poetyckiej wypowiedzi. Następuje więc, między innymi, coś, co można by nazwać „kryzysem głosu" – skoro nie ma uprzywilejowanego miejsca, z którego można mówić, ani ufnej i choćby bliżej określonej czy pedagogicznie spreparowanej publiczności, to nie wiadomo, jak mówić, jak mówić znikąd i do kogo mówić [...]. Pytanie brzmi: czy będziemy zatem jedynie lewitować wśród nieważkich słów, czy też jest do pomyślenia jakiś punkt oparcia, osobne miejsce wypowiedzi, przekonujący rodzaj głosu, jakaś gwarancja umiarkowanej wagi słowa? Ostatnią i ostateczną tradycją liryczną pozostaje, być może, tożsamość podmiotu. Inaczej: jeżeli konieczna jest metafizyczna po(d)stawa, a właśnie nostalgiczne pragnienie nieusuwalnego punktu oparcia i szybkie odnalezienie go w klasycznie wyrażonej subiektywności nazywam tutaj tendencją sentymentalną – to niech będzie nim „ja”, tym mocniej i przekorniej zarysowane, im bardziej wątpliwe wydają się inne punkty odniesienia. „Ja” stoi teraz na straży siebie samego i to „ja” jest odczuwane jako bezpretensjonalnie autentyczne – choć znowu pojawia się kwestia języka, który przychodzi skądinąd, ze wspólnej i proteuszowej przestrzeni znaku: przekonanie, że „oryginalny” język tej najmniejszej możliwej mniejszości społecznej, jaką jest jednostka, czy w ogóle jakikolwiek język marginalny, lokalny, nieoficjalny, subkulturowy jest sam z siebie autentyczny, na sposób sentymentalny odnawia naiwność. I gra osobowościowych różnic pomiędzy tożsamościami najbardziej dostępnych z poetów biblioteki staje się w końcu tym, co dla czytelnika brulionowej serii najwyrazistsze[3].

Kwestia dywergencji języka – zasadnicza dla charakterystyki ogromnie przecież od siebie różnych poetyk poszczególnych brulionistów – w przypadku twórczości Świetlickiego wywoływała najostrzejsze spory. Badacze, którzy od czasów jego debiutu toczą nierozstrzygalny spór o obrany w tej twórczości kierunek działań poetyckich, stanowiących nieustanny dryf pomiędzy egzystencją a językiem, częściej skłaniają się ku tezie, że istota tej poezji zasadza się na napięciu wynikającym ze świadomego aktu zawieszenia wyboru, tak jakby akt zapisywania życia był rodzajem mostu rozpinanego pomiędzy tekstem, który nie pozwala na domknięcie w sobie całości egzystencjalnego doświadczenia a doświadczeniem, które nie daje się stekstualizować. Reprodukowana w ten sposób w nieskończoność sytuacja niepewności jest już sama w sobie gestem wyrażającym stan nieprzemijającego napięcia, które ma charakter czysto egzystencjalny, a które nie daje wyrazić się w tekście i o tym część badaczy wydaje się nie pamiętać, próbując jednoznacznie dookreślić kierunek procesów decyzyjnych, jakie miałyby stać za podejmowanymi przez Świetlickiego zabiegami „pogłębiania autobiograficznych inklinacji”[4], zdaniem Piotra Śliwińskiego orientujących tę poezję na egzystencję, albo powrotem do „zajmowania się metaforą i metrum”[5], który w opinii tego badacza oznaczałby opowiedzenie się poety za tekstem na niekorzyść życia. Co ciekawe, Śliwiński (ale nie tylko on) sam dyktuje taką wykładnię interpretacyjną twórczości Świetlickiego, w której narzucona przez samego poetę dramatyczna dychotomia tekst – egzystencja, musi zostać w końcu rozstrzygnięta (zdaniem Śliwińskiego, Świetlicki dokonuje wyboru na niekorzyść tekstu, pogłębiając owe „autobiograficzne inklinacje” i upodobniając wiersze „do osobistego zapisku” w tomie Schizma). Podejmując polemikę z tekstem Śliwińskiego, Paweł Panas słusznie zwraca uwagę, że

decyzja, o której wspomina badacz, nie mogła zostać w rzeczywistości podjęta (!), gdyż wbrew pozorom, w ogóle nie było binarnego rozczłonkowania na przestrzeń tekstu i egzystencji, stanowiącego jej warunek konieczny[6].

Sytuacja takiego wyboru stanowi fikcję, ponieważ niezależnie od zwrotu, jaki obrałby poeta w ramach swoich strategii poetyckich – czy to w kierunku pogłębiania autobiografizmu i osobistego charakteru swoich utworów, czy to w stronę eksperymentów rytmiczno-metrycznych, „wszystko rozgrywa się w polu tekstowym, pomiędzy metaforami i rytmem pisania”. Z punktu widzenia badaczki o poststrukturalistycznej orientacji taka teza jest o tyle oczywista, że zrazu przywodzi na myśl hasło o tekstualnym charakterze rzeczywistości. Jeśli, za Rolandem Barthesem, literaturę pojmujemy już „nie jako «przedmiot» analizy, lecz jako działalność pisania”, wówczas przedstawiona przez Śliwińskiego jako kompromisowa sytuacja: „żyć, a jednocześnie pisać; egzystować zarazem w tekście, jak i poza tekstem” okazuje się jedyną dostępną strategią egzystencji i pisania, tożsamością życia i procedury jego utrwalania w tekście. Idąc tym tropem, Panas zatrzymuje się jednak w pół drogi, stwierdzając, że „zawsze pozostanie zasadnicza jakościowa różnica pomiędzy strofami wiersza a zapośredniczoną poprzez język rzeczywistością, ponieważ jego zdaniem, mowa tu o strategii wyłącznie pisarskiej, w obrębie której nie ma mowy o przekraczaniu granic pomiędzy egzystencją a jej obrazami, nie istnieje w ogóle taki problem, jako że mówi się z wnętrza”. Można zgodzić się z taką konkluzją tylko o tyle, o ile nie bierze się pod uwagę możliwej sytuacji zatarcia granic między wnętrzem a zewnętrzem, upłynnienia ich do tego stopnia, że strategia odśrodkowa (zapisywanie przeżywanego w rzeczywistości doświadczenia) staje się tożsama ze strategią osobną (doświadczanie tekstu jako elementu rzeczywistości). Pisanie staje się wówczas sposobem przeżywania siebie w tekście, a doświadczanie rzeczywistości jest formą zapisywania siebie w przestrzeni tekstualnego świata. Dla Panasa jednak literatura, „jeżeli [...] może być jakimkolwiek aktem, to wyłącznie aktem mowy” w rozumieniu Austinowskim, a zatem performatywna funkcja języka, świadomość której znajduje badacz u Świetlickiego, sprowadza się dla niego do

swoistej fatamorgany: uwodzi na pustyni, przedstawiając wymyśloną rzeczywistość, jednocześnie tak realną, że niemalże namacalną. Uwodzi obietnicą, której nie może spełnić.

Performatywny, „stwarzający” aspekt języka, ujmowany na modłę Austinowską, traktuje Panas jako element utrwalający fundamentalną różnicę ontyczną pomiędzy rzeczywistością a jej obrazem. Fakt, że natura języka jest performatywna, jest dlań potwierdzeniem iluzoryczności mostu przerzucanego pomiędzy aktem mowy a aktem działania i stanowi de facto o aporii, jaka się między tekstem a doświadczeniem ujawnia. Jako przykłady zaświadczające o słuszności takiej wykładni przytacza Panas oksymoroniczne konstrukcje, które stanowią jeden z najczęstszych zabiegów stylistycznych stosowanych przez autora Schizmy. Mają one stanowić wyraz przeświadczenia bohatera lirycznego o tym, że „jedyną szansą na ocalenie osobowej egzystencji jest zamilknięcie”, a zatem, że język zajmuje ze swojej istoty pozycję radykalnie opozycyjną wobec tego, co się w nim chce wyrazić. Wędrówka od doświadczenia do języka i z powrotem ma w interpretacji Panasa swój wyraźny początek:

Literatura, tekst, [...] sam język, zabierają coś, czego namiastkę [...] starają się później zwrócić. Zabierają twarz, aby później oddać jej miraż, zaledwie wyczuwalną poświatę, pozbawiają życia [...], jednocześnie obdarzając nim.

Pierwotne jest więc doświadczenie – siebie, swojej podmiotowości, która posiada swój zindywidualizowany, wyodrębniony z rzeczywistości charakter i jest wobec niej różna na mocy swojej niepowtarzalnej jednostkowości. Zabiegi autobiografizacji dokonywane przez Świetlickiego na swojej twórczości w takim kontekście rzeczywiście można interpretowac jako zapis prób zmierzenia się z niewyrażalnością doświadczenia życia, immanentną dla języka, który „«uśmierca», wprowadza w przestrzeń martwych liter i konwencji systemu, podmiotowość redukuje do zapisanej kartki papieru”. Trzeba jednak uprzednio przyjąć, że „szczelina pomiędzy «czystą językowością» a «czystą podmiotowością» nosi znamiona nieredukowalnej”, a tu kwestia robi się co najmniej problematyczna, gdy przyjrzeć się specyficznym sposobom, przy pomocy których Świetlicki formułuje swoją rzekomą wierność owej „metafizycznej po(d)stawie, nostalgicznemu pragnieniu nieusuwalnego punktu oparcia i szybkiego odnalezienia go w klasycznie wyrażonej subiektywności”, żeby raz jeszcze odwołać się do kontrowersyjnego zarzutu formułowanego przez Sosnowskiego. Jest coś niepokojąco upraszczającego w tej ocenie, jeśli weźmie się pod uwagę, jak niepewny własnej, zbornej i stanowiącej pewną spójną całość tożsamości, jest podmiot tej poezji. Poczucie nieustannego „bycia wobec” (tego, co zewnętrzne, co pochodzi ze świata i nieustannie doprasza się współuczestnictwa) nie daje się tutaj zredukować do opisywanej przez Jarzębskiego strategii ustawienia poetyckiego „ja” w opozycji do tego wszystkiego, co tworzyło strukturę, instytucjonalny porządek i sens świata, w którym przebywał poeta – nieważne, czy owa struktura i sens były z prawa czy z lewa, czy wytwarzał je zastygły w swoim geście opresywny system, czy buntujący się przeciw niemu z pomocą równie zastygłych formuł twórcy – dysydenci[7].

Na redukcję taką nie pozwala choćby stopień nachalności, z jaką narzuca się dosłowny sposób lektury wierszy skierowanych „przeciw Państwu” (rozumianemu co najmniej w dwójnasób), ale przede wszystkim sam fakt nieustannego nawracania w tej poezji motywu ciągłej konieczności odtwarzania gestu nonszalanckiego lekceważenia sfery rzeczywistości (politycznej, publicznej, etc)., który, na coraz bardziej, rzecz jasna, spiętrzonym poziomie (auto)ironii, przewija się w twórczości Świetlickiego od debiutanckich Zimnych krajów po najnowszy tom, Niskie pobudki, w którym czytamy:

Krakowska narzeczona S. Sierakowskiego

mówi, że się skończyłem, że nie wolno mi

już pisać. Świetnie. Trzeba słuchać

głosu ludu, trzeba się stosować

do ludowej mądrości. Mam projekt na przyszłe

lata: nie pisać dla was. Wreszcie odpocznę.

I tylko raz, którejś nocy, przyjdę jak koszmar,

który każe wam wstać, biec w nic

bezpowrotne[8].

Świetlicki po mistrzowsku, w typowy dla siebie tylko sposób, połączyć umie polemiczne zacięcie (które interpretowane być może, trudno powiedzieć, na ile słusznie, na ile zaś nieco nazbyt literalnie, w kategoriach małostkowości i wrednego temperamentu[9] – ostatecznie przecież jednak pobudki są tu – przynajmniej deklaratywnie – niskie) z niesłychanie subtelną, choć łatwo dającą się wychwycić, ironią i autoironią, jednocześnie nad wyraz zgrabnie unikając niebezpieczeństwa interpretacyjnej jednopłaszczyznowości. Nie wszyscy, oczywiście, badacze, tak sprawę widzą. Niespełna dekadę temu pisał Balcerzan:

Być może Świetlicki miał rację, sugerując, że Nowofalowa polemika z totalitaryzmem była maską dla „niskich” problemów psychosomatycznych i zamiast powiedzieć „Boli mnie ząb”, mówiono „Wanda Wasilewska”. Gorzej, że Świetlicki od 10 lat mówi, że boli go ząb i niewiele więcej! Zachodzi coś, co można nazwać oddaniem tematu społecznego – przekazaniem go w akcie darowizny mediom, politykom, dziennikarzom, duszpasterzom. Tymczasem dzieją się w naszym społeczeństwie procesy niesłychanie dramatyczne, głębokie, o których nie należałoby mówić wyłącznie językiem mediów czy ambony[10].

Z pozoru cała twórczość Świetlickiego stanowi odpowiedź odmowną na taki apel. Trafnie jednak wskazuje Stala na pochopność tego typu wniosków, gdy zwraca uwagę, że

odsuwając na drugi plan prywatne rozrachunki z minioną dekadą, wkracza poeta w sam środek politycznych i literackich sporów lat dziewięćdziesiątych[11].

Począwszy od debiutanckiego tomu, konsekwentnie realizowana i rozwijana „poetyka bolącego zęba”, stanowi paradoksalną, bo skazaną na nieuchronną porażkę, strategię obronną przed niemożliwym do odparcia, przerażającym potworem świata, który „po zdjęciu czarnych okularów przerażający jest tym bardziej”[12], że w ów manifestacyjny gest odmowy uczestnictwa w rzeczywistości wpisana jest gorzka, autoironiczna świadomość jego całkowicie fasadowego charakteru. Doskonale przemyślany zdaje się być semantyczny cel dokonywanych z precyzją księgowego wyliczeń w rodzaju:

Bourbon po 6,60. Jeden, z lodem. Potem

Stock po 4,30. Taksówka za 10.

Oto co uczyniłem z 20 złotymi.

Plus 90 groszy[13].

Ironiczna, rzucona od niechcenia konstatacja:

Piszę to jako kronikarz września 97.

Miło będzie – na przykład – w lipcu 11,

przypomnieć sobie ceny i tryb życia[14].

zdaje się symptomatyczna w dwójnasób: skoro „niczego o nas nie ma w konstytucji”, wówczas cały porządek rzeczywistości, która w zhipostazowanej formie „dużego bezkształtnego cielska”[15] uderza w „ja” „od zewnątrz” winna w geście kontestacji zostać wyłączona z wpływu i udziału w porządku wewnętrznym, owym jedynym azylu tożsamości wolnej od potworności świata, ostatnim bastionie autentycznej przestrzeni. Przed rzeczywistością, która nie uznaje odporu, która się „układa w jeden wyraźny, doskonały kształt: ogród koncentracyjny”[16] – nie ma jednak ucieczki. Radykalna asymetria pomiędzy siłą sfery wpływu tego, co zewnętrzne, a możliwością zwrotnej reakcji o realnej mocy kształtowania napierającej z zewnątrz rzeczywistości staje się źródłem dojmującego lęku. Manifestacyjny gest odcięcia, zanegowania, odwrotu, gwarantuje (złudne) poczucie neurotycznego bezpieczeństwa. „Kulę i bolę się”[17] – samozwrotnie deklaruje się wobec siebie podmiot, a w tym rozpaczliwym oświadczeniu znać rezygnacyjny gest bolesnej kapitulacji. Rzeczywistość napiera z siłą, która nie pozwala na zachowanie spójnej, wewnętrznej jedności i skazuje tożsamość na ostateczny rozpad. Paradoksalnie zatem to, co miało stanowić jedyną szansę ocalenia przed „dużym bezkształtnym cielskiem” rzeczywistości, ostatni bastion niepodległej indywidualności, staje się najbardziej podstawowym, fundamentalnym źródłem niemożliwego do zniesienia ciężaru własnej egzystencji. Oto sama jaźń, dewastowana pod naporem realnego, czyni podmiot samozwrotnym, autodestrukcyjnym bolącym się „ja”; potwór nie przychodzi z zewnątrz – oto bowiem świadomość włączona w porządek rzeczy tego świata znajduje nieoczekiwanie (a przeczuwała niezmiennie), że „nie ma żadnego na zewnątrz / skóra która dotychczas oblekała mnie / objęła całe nocne niebo wszystko wewnątrz jest”[18]. Granica precyzyjnie oddzielająca własne, jednostkowe poczucie doświadczenia prywatnego i rzeczywistości (politycznej, społecznej czy kulturowej w szerokim rozumieniu tych pojęć) okazuje się iluzoryczna nie przez wzgląd na nieuchronność przenikania tych dwóch sfer, ich wzajemnie warunkującego wpływu i koniecznego oddziaływania. Przerażające przeczucie utożsamienia „ja”, tego co własne, osobiste i chronione grubą demarkacyjną linią nienaruszalnej prywatności i „nie-ja”, tego, co spoza podmiotu, „z zewnątrz” osacza i nastaje na „własność prywatną” jaźni, stanowi doświadczenie fundujące najbardziej bolesny, przerażający sposób przeżywania bezpowrotnie utraconej niepodległości podmiotowości. Podstawowe ikonstytutywne jest doświadczenie schizmy – wewnętrznego, nieodwracalnego rozpadu – u podstaw zaś tego doświadczenia leży fundamentalne przekonanie ontologiczne o naturze rzeczywistości, która nie przychodzi „z zewnątrz”, ani też „wewnątrz” się nie dzieje, ale wydarza się właśnie na przecięciu, w punkcie stycznym, w tym paradoksalnym miejscu, w którym granica między „ja” i „nie-ja” nie daje się wytyczyć i wymyka się możliwości precyzyjnego uchwycenia, i która stanowi zarazem primus motor głębokiego dysonansu, jaki nieustannie towarzyszy podejmowanym wciąż od nowa próbom scalenia „ja”, stanowiącego warunek konieczny egzystencji. Tragiczne położenie podmiotu mówiącego w tej poezji bierze się z nieusuwalnej aporii, wynikającej wprost z konieczności „bycia nie-sobą”, z niemożliwego, paradoksalnego samowyobcowania, które nie pozwala na przeżywanie własnej obecności w świecie w sposób spójny i całościowy, prowadząc na obrzeża życia, których jednak nie sposób przekroczyć, bowiem „umarły śpiewa: «ja nie chcę umierać!» / [...] Ale ten, co śpiewa, / jest umarły, jest żywy”[19]. Doświadczenie uwewnętrznionej, nieusuwalnej ontologicznej sprzeczności prowadzi do egzystencjalnego impasu, bo w końcu

Co może trup żywemu?

Co trupowi żywy?

Respekt.

Wieczny remis. A jeśli

przeważy się szala

– to może się położyć

trup z żywym, lecz inne sny

będą ich drążyć, inne sny

o tej samej wygranej[20].

BIBLIOGRAFIA

Literatura podmiotu

Świetlicki M., Zimne kraje, Warszawa 1992.

Świetlicki M., Schizma, Wołowiec 1999.

Świetlicki M., Zimne kraje 2, Warszawa 1995.

Świetlicki M., Zimne kraje 3, Warszawa 1997.

Świetlicki M., Pieśni profana, Wołowiec 1998.

Świetlicki M., Czynny do odwołania, Wołowiec 2001.

Świetlicki M., Nieczynny, Warszawa 2003.

Świetlicki M., Niskie pobudki, Kraków 2009.

Literatura przedmiotu

Balcerzan E., Powinny nas różnić idee, „Pro Arte” 2001, nr 14-15.

Jarzębski J., Dojrzewanie, śmierć i miłość, „Ex Libris” 1993, nr 68.

Olszewski M., Zima i chaos. Doświadczenie chłodu w poezji Marcina Świetlickiego, „Kresy” 2001, nr 3.

Orski M., „Ja” w pokoju z widokiem, czyli o nowej poezji polskiej, „Odra” 1994, nr 10.

Panas P., Na tropach autora. O poezji Marcina Świetlickiego i nie tylko, „Teksty Drugie” 2005, nr 6.

Sosnowski A., O poezji naiwnej i sentymentalnej w Polsce, w: idem, Najryzykowniej, Wrocław 2007.

Stala M., Pokój obwieszony Marcinami, w: idem, Druga strona. Notatki o poezji współczesnej, Kraków 1997.

Śliwiński P., O Świetlickim – słówko, „Kresy” 2001, nr 3.

Śliwiński P., Poeta wyłączony, „Gazeta Wyborcza” 27.3.2003.

Śliwiński P., Niskie pobudki, Świetlicki, Marcin, http://wyborcza.pl/1,75517,7340934,Niskie_pobudki__Swietlicki__Marcin.html, dostęp 8 VI 2010.

PRZYPISY

[1] Wypowiedź Marcina Świetlickiego, cyt. za: M. Olszewski, Zima i chaos. Doświadczenie chłodu w poezji Marcina Świetlickiego, „Kresy” 2001, nr 3, s. 69.

[2] M. Orski, „Ja” w pokoju z widokiem, czyli o nowej poezji polskiej, „Odra” 1994, nr 10.

[3] A. Sosnowski, O poezji naiwnej i sentymentalnej w Polsce, w: idem, Najryzykowniej, Wrocław 2007.

[4] P. Śliwiński, Poeta wyłączony, „Gazeta Wyborcza” 27.3.2003, s.3.

[5] Ibidem.

[6] P. Panas, Na tropach autora. O poezji Marcina Świetlickiego i nie tylko, „Teksty drugie” 2005, nr 6, s. 143.

[7] J. Jarzębski, Dojrzewanie, śmierć i miłość, „Ex Libris” 1993, nr 68, s. 3.

[8] M. Świetlicki, Wola ludu, w: idem, Niskie pobudki, Kraków 2009, s. 17.

[9] P. Śliwiński, Niskie pobudki, Świetlicki, Marcin, http://wyborcza.pl/1,75517,7340934,Niskie_pobudki__Swietlicki__Marcin.html, dostęp 8 VI 2010.

[10] E. Balcerzan, Powinny nas różnić idee, „Pro Arte” 2001, nr 14-15.

[11] M. Stala, Pokój obwieszony Marcinami, w: idem, Druga strona. Notatki o poezji współczesnej, Kraków 1997, s. 198.

[12] M. Świetlicki, Pod wulkanem, w: idem, Schizma, Czarne 1999, s. 60.

[13] Idem, Heliotrop, akwamaryn, w: idem, Pieśni profana, Czarne 1998, s. 52.

[14] Ibidem.

[15] Idem, Zeszłej nocy, w: idem, Nieczynny, Warszawa 2003, s. 5.

[16] Idem, Przed wyborami (Dla Marcina Sendeckiego), w: idem, Schizma, s. 23.

[17] Idem, Baczność!, w: idem, Czynny do odwołania, Wołowiec 2001, s. 7.

[18] Idem, Zeszłej nocy, w: idem, Nieczynny, s. 5.

[19] Idem, Piosenka umarłego, w: idem, Schizma, s. 63.

[20] Idem, Papier nożyce kamień, w: idem, Nieczynny, s. 42.